Autor: John Lutz
Tytuł: Seryjny
Tłumaczenie: Jarosław Skowroński
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7839-416-7
Liczba stron: 663
Są książki wybitne słowem pisanym, które w adaptacjach bez większego wysiłku pozwalają zaistnieć arcydziełom filmowym, podkreślającym nie tylko wartość literacką, ale także proponują nowe walory estetyczne. Są książki, które niezależnie od wysiłku scenopisarzy adaptujących tekst i mistrzowskich wizji reżyserskich, nie sprawdzają się jako dzieła filmowe, tracąc na swojej pierwotnej pisarskiej wartości. Są wreszcie takie tytuły książkowe, które już podczas lektury pierwszych kart jawią przed czytelnikiem obrazy tak filmowe, że to tylko kwestią czasu pozostaje ogłoszenie sukcesu dzieła spod znaku dziesiątej muzy, przy późniejszym zapomnieniu pierwowzoru literackiego.
„Seryjny” Johna Lutza, powieść wydana przez wydawnictwo „Pruszyński i S-ka”, to przykład książki, z grupy tych ostatnich wyżej wymienionych przykładów na „romans” literatury i filmu. W omawianym tytule największą wartością odbiorczą jest właśnie jego filmowość, rozumiana jako prowadzenie fabuły pod kątem narracji i czasu filmowego, przedstawianego na ekranie kinowym. Mam nieodparte wrażenie, że autor zekranizowanej przecież wcześniej innej powieści „Sublokatorka”, pisząc „Seryjnego”, myślał głównie o przyszłym przełożeniu powieści na obraz. Gdyby spojrzeć z tej perspektywy intryga kryminalna książki Lutza zbudowana jest w sposób niezwykle uporządkowany, oparty na obrazach-scenach – od zbrodni-zagadki, poprzez żmudne układanie rozwiązania opartego na kryminalistycznym i psychologicznym profilu, do suspensu i rozwiązania dramatycznej historii. Jest to niewątpliwie znakomity materiał na porządnie skonstruowany thriller z domieszką horroru. Ale niestety nie wszystko, co udać się może na ekranie kinowym, musi być warte uwagi czytelniczej. Tak też się dzieje w przypadku omawianej powieści.
W głównej mierze całość opowiadanej historii przesłania brutalność i naturalizm zbrodni. Mocne sceny, bliskie naturalizmowi, zwłaszcza, gdy dotyczą seryjnego zabójcy kobiet, mogą być potrzebne i znajdują nie tylko usprawiedliwienie, ale i uzasadnienie dla prowadzonej narracji. Jednak, gdy następuje ich przesyt, ich przekoloryzowanie, swoiste skupienie się na ilości, a nie jakości, a tak to wygląda w powieści Lutza, staje się to niesmaczne. Każdy czytelnik może różnie reagować – od odrazy nawet do znudzenia. Dla mnie osobiście takie sceny i opisy nie podnosiły w tym przypadku ani napięcia, a tym bardziej nie wspomagały artystyczności przekazu. Zbrodnia przesycona okrucieństwem w „Seryjnym” przy kolejnym opisie okazywała się nudną i redundantną cechą. Te sceny przestawały być „po coś”, a istniały same dla siebie.
Głównym jednak „grzechem” powieści Lutza jest zaproponowane rozwiązanie intrygi kryminalnej. Trzeba przyznać, że do pewnego momentu lektura książki trzyma w napięciu. Wydarzenia budowane są w klasycznym układzie fabuły: scena zbrodni przeplatana scenami śledczymi. Taki wybór znakomicie podkreślał z jednej strony seryjność zbrodni, o coraz większej dynamice i częstotliwości działań seryjnego. Z drugiej strony autor świetnie prezentuje żmudną pracę śledczych, opartą na systematycznym zdobywaniu, weryfikowaniu i syntetyzowaniu informacji. Wartością dodaną, w pewien sposób wciągającą czytelnika jest zaproponowany wachlarz postaw psychiczno-osobowościowych detektywów z prywatnego zespołu, pracujących pod kierunkiem Franka Quinna. Ciekawym zabiegiem, aczkolwiek dla nawet niezbyt wytrawnych czytelników kryminałów dość przewidywalnym, wydaje się być, prowadzony równolegle do opowieści o zbrodniach seryjnego i ściganiu go przez śledczych, wątek fabularny przesunięty czasowo i miejscowo do roku 1991 i stanu Missouri. Opowiadane w tym wątku losy Beth Brannigan, bez zdradzania szczegółów, jak dość szybko domyślamy się, muszą wiązać się ze zbrodniami tytułowego seryjnego zabójcy. I rzeczywiście po suspensie następuję totalne przyspieszenie akcji z finałowym, efektywnym i nawet efektownym rozwiązaniem. Rzecz tylko w tym, że narzucone tempo zdarzeń, o ile w przyszłej ekranizacji najpewniej znakomicie będzie trzymać w zainteresowaniu i jednoczesnym napięciu widza, to jednak pisarsko poprowadzone jest zbyt płytko. Za zmieniającymi się dynamicznie scenami paralelnie dziejącymi się w kilku miejscach, a zmierzającymi do zamknięcia całej opowiadanej historii, brak jest niekiedy pełnej argumentacji przyczynowo skutkowej. W ostatecznej konkluzji przedstawianej fabuły, ze względów oczywistych dla dobra przyszłych czytelników nie będę przywoływał szczegółów, otrzymujemy mocny i zaskakujący zwrot akcji. Seryjnym zabójcą okazuje się być….
Pozostawmy to lekturze, choć dla mnie osobiście takie rozwiązanie intrygi jest mało przekonujące, o niskim stopniu wiarygodności. Oczywiście na obronę, zarówno autor, jak i wielu czytelników, przywołają historie z życia wzięte, w których brak jest motywów zbrodni (choć zdaje się według pewnych teorii, że to jedynie nieumiejętność ich odnalezienia i wskazania) lub też motywy te są zaskakujące, niecodzienne i wbrew zdrowemu rozsądkowi. Jednakże John Lutz nie przez przypadek jednak na ponad pięciuset stronach swojej książki koronkowo tworzy nić fabuły, by argumentację i uzasadnienie opowiedzianej historii powierzyć przypadkowi.
Powtórzę jeszcze raz, że amerykański autor, pisząc „Seryjno”, zbyt mocno skupił się na możliwości przyszłej ekranizacji. To wyraźnie zaważyło na układzie fabularnym i narracji, zwłaszcza w części końcowej powieści. I niewątpliwie, choćby tylko spojrzeć nań oczami wyobraźni, w wersji filmowej doświadczyć będzie można dynamizmu, wartkości, napięcia i swoistej adrenaliny opowieści. W książce działa to słabiej i mniej przekonująco, a finał lektury, może nie tyle zawodzi, co pozostawia niesmak, umniejszając trochę przyjemność czytelniczej przygody.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB
[…] Piła 2013”. Na książkę jest jednak zawsze czas. Zacząłem od Johna Lutza i jego „Seryjnego”. I jak to zbyt często bywa Amerykanin podszedł do swojej historii iście po amerykańsku. […]