Autor: Krzysztof Gedroyć
Tytuł: Piwonia, niemowa, głosy
Wydawca: Wydawnictwo Nowy Świat
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7386-467-2
Liczba stron: 268
Ta książka daje się zapamiętać przede wszystkim swoim niepowtarzalnym językiem i wyjątkowym humorem. „Piwonia, niemowa, głosy” Krzysztofa Gedroycia cała bowiem napisana została językiem gwarowym, zarówno prowadzona narracja, jak i dialogi. Gwara białostocka, tak charakterystyczna dla wschodniej części kraju, a zwłaszcza dla okolic Białegostoku, w tej powieści zdaje się być daleka od wymierania. Tutaj jest żywa, pulsująca, skrzy się i zabawnie, i refleksyjnie. Użycie tej gwary w dialogach, skoro akcja dzieje się głównie w Białymstoku i okolicach, nie wymagało uzasadnienia, wręcz było nakazem, zwłaszcza jeśli, dodajmy, akcja dzieje się głównie w latach 40-tych i 50-tych, a kończy się u schyłku XX wieku. Wybór jednak narracji także prowadzonej w gwarze to znakomita i trafna decyzja pisarska. Książka tym samym zyskała inny, ciekawszy blask i podczas lektury wciąga czytelnika w świat przedstawiony w dwójnasób. Tym samym autentyczność świata przedstawionego niejako zyskuje dodatkowe uzasadnienie, właśnie dzięki wybranemu językowi narracji. A narrator książki Gedroycia nie jest zwykłym narratorem. Nie jest to tylko literacka figura, której zadaniem jest beznamiętnie, rzeczowo opowiedzieć historię. Na narratorze „Piwonia, niemowa, glosy” wyraźnie ciąży powinność, o czym mówi już na pierwszych kartach książki: I zapytuje ja siebie: Skąd my tu wzięli sie, kto dla nas nakazał, żeby my tu rodzili sie i razem ze sobą żyli? (…) To jak to jest? Trzeba mnie zapytywać sie o rzeczy nieodgadnione i głowe sobie zawracać, czy nie trzeba? I co mnie robić w noce nieprzespane? To i powiem, jak było. Ten nakaz opowiedzenia historii nie bierze się znikąd, zostaje narzucony przez zmarłych, przez duchy, tego miejsca i tej ziemi. A czemu? Jak mówi narrator, chcą pomóc, żeby współcześni na oczy przejrzeli. Taka to powinność pisarska.
Recenzja: Krzysztof Gedroyć “Piwonia, niemowa, głosy”
Wrócić jednak warto do humoru narracji i dialogów, albowiem wspominając o ukrytej powinności pisarskiej, można odnieść wrażenie wejścia na zbyt uduchowiony czy aksjologiczny poziom recenzowanej powieści. Zawartość książki na szczęście nie pozwala na to. Pierwszy choćby z brzegu przykład przedstawienia postaci Anatola. W kilkunastu dosłownie zdaniach ukrywa się przezabawny, z pozoru złożony obraz osoby, jakże jednak prostej w swoich decyzjach życiowych. Ojciec Anatola jako milicjant tuż po wojnie zabity zostaje przez partyzanta walczącego z UB-ecją, podobnie matka ze sprzątaczki na sekretarkę wyuczona ginie podczas agitacji wraz z zastępcą pierwszego sekretarza. Anatol, czyli zwyczajnie i rubasznie zwany Tolikiem, zupełnie nie ma za złe nikomu tej śmierci. Kula zabłąkana, to zabłąkana. (…) Mało to zabłąkanych kul po świecie lata? Nie ma co wydziwiać, trzeba o siebie troskać sie. Gdyż kto, jak nie Tolik ma troskać sie o polepszenie swojego życiowego położenia? Tak więc dowiadujemy się jak to z takimi jak Anatol było, gdy lokalnymi aparatczykami partyjnymi zostawali głównie dla korzyści osobistych, życiowych, bez żadnego przekonania, zauroczenia ideowego itp. Ale Gedroyć nie byłby sobą, gdyby w ten stworzony obraz pierwszego z brzegu bohatera nie wplótł dodatkowych informacji, w sobie tylko przezabawny sposób. A Anatol odkrył w sobie homoseksualizm, homoseksualistą został w swoim życiu, no ale nie mogło być inaczej, skoro dużo dupe miał. I tak podczas agitacji na wioskach chłopi ni w ząb nie rozumieli co to nauka plus elektryfikacja, tylko na dużą dupę Tolika patrzyli się. W taki sposób, mniej lub częściej bardziej zabawny, zawsze z uwzględnieniem mikroświatów w jakich przyszło prowadzić egzystencję, Gedroyć przedstawia swoich bohaterów. Wartość tej książki kryje się, kto wie czy nie przede wszystkim, w kreacji świata Podlasia zbudowanego właśnie w oparciu o mikroświaty w jakich codzienność ludzi odbywa się, istnieje. A złożona to codzienność niezwykle, a tym samym barwna i ciekawa. Niepowtarzalna swoim kolorytem dwóch wyznań żyjących obok siebie i ze sobą, katolików i prawosławnych, wierzących i niewierzących, biednych i bogatych, wykształconych i niewykształconych, prostych w prowadzeniu życia i koniunkturalistów, z różnymi doświadczeniami czasów wojennych, mówiąc bardziej po polsku i bardziej po rusku, choć akurat język, lokalnie przetworzony w specyficzną gwarę, niejako spaja tę społeczność.
Mam wrażenie, że zupełnie świadomie „Piwonia, niemowa, głosy” Krzysztofa Gedroycia wielogłosowość Białostocczyzny z jednej strony uznaje za narzędzie literackie, dzięki któremu wielobarwność społeczną, religijną, obyczajową można trafnie przedstawić i oddać czytelnikom z innych części naszego kraju. Z drugiej zaś strony ta wielogłosowość ukryta w języku, ale także w postawach i wyborach życiowych (powtórzę jeszcze raz: osobistych i zawodowych, religijnych i obyczajowych) poszczególnych bohaterów kreuje prawdziwy obraz Podlasia. Kolorytu dla przedstawianej historii dodaje jeszcze aura polityczna lata 40-tych i 50-tych. Wówczas każdy gest, czyn, decyzja i słowo były polityczne, mierzone miarą: z nami lub przeciwko nam. I to wszystko w sposób podkreślmy jeszcze raz niezwykle lekki, często humorystyczny, z rzadka straszny, zatrważający, ale rzetelny opowiada Gedroyć.
Niech nas jednak nie zmyli to wszystko o czym wyżej napisane. „Piwonia, niemowa, glosy” to jednak kryminał. Mamy tutaj i zbrodnię, i ofiarę, i mamy śledztwo, i całą galerię podejrzewanych. A na dokładkę także „czuwających” nad wszystkim UB-eków. Mało? Proszę, Gedroyć nie zawodzi. Stasia, ofiara zabójstwa, z karty na kartę jawi się coraz bardziej barwniej, ciekawej, zaskakująco (od profanum do sacrum), gdzie łatwiej jest powiedzieć kim nie była, niż kim była. Podejrzewani? Jest ich cały zbiór, śledczy maja z kogo wybierać, i UB-ek, i ksiądz, choćby ta dwójka z brzegu, każdy znał denatkę, każdy miał motyw, każdy mógł zabić. A kto ma wszystko odkryć, rozwikłać, prowadząc jedynie słuszne śledztwo? Tytułowa bohaterka, milicjantka o imieniu Iwona, a jakże niezwykłym przezwisku Piwonia. Ciekawie wykreował tą bohaterkę autor „Przygody K”. Z jednej strony twarda to milicjantka, z umiejętnościami kryminalnego węszenia, z drugiej zaś strony kobieta, o szerokim sercu dla miłości, emocji i wrażeń. Napiszę tyle, by nie zdradzać czytelnikom szczegółów i nie psuć lektury. A pamiętajmy, że jest jeszcze kolejny bohater, tak bliski, jak się okaże i śledczej, i ofierze. Ale, ani słowa więcej.
„Piwonia, niemowa, głosy” to udana książka, jedna z ciekawszych na arenie wydawniczej 2012 pośród powieści kryminalnych. Wyjątkowa językiem, barwna miejscem akcji i ludźmi tam zamieszkującymi. Humorem, podobnie jak okładka, zbliżająca się najbardziej do najbardziej rozweselającego pisarza kryminałów z analogicznymi projektami ich okładek, Ryszarda Ćwirleja. A pewne opowiedziane przez Krzysztofa Gedroycia historie, użyjmy jego własnego języka, pomimo, że pomyślunek wczorajszy, a dzisiaj nowa problematyka, to poza tym nic się nie zmieniło. I o to chyba chodziło autorowi – o to co pod spodem, pod nurtem codziennego życia, niezależnie od czasów.