Autor: Marek Krajewski
Tytuł: Ludzkie zoo
Wydawca: Wydawnictwo Znak
Rok wydania: 2017
ISBN: 978-83-2404-968-4
Liczba stron: 397
…
Powrót do swojego literackiego bohatera, dodajmy wyjątkowego bohatera, to coś, co Marek Krajewski popełnił najlepszego w ostatnich latach. Bo to właśnie Eberhard Mock jest ojcem mistrzostwa literackiego, a mistrz Krajewski ojcem Eberharda Mocka. Napisałem trochę przewrotnie, choć każdy miłośnik literatury kryminalnej w kraju nad Wisłą i Odrą wie przecież, że siłą powieściową autora „Końca świata w Breslau” jest postać Mocka i jego kryminalne peregrynacje.
Oto bowiem w ostatniej swojej książce Marek Krajewski poddaje własnego bohatera dosłownej peregrynacji. W „Ludzkim zoo” autor śmiało, rzekłbym nawet szaleńczo, poczyna sobie z Mockiem, wysyłając go w dalekie czeluście afrykańskiej dżungli. Nie tak od razu, nim to uczyni, doświadczy go po raz kolejny najciemniejszymi przymiotami ludzkimi. Znów wepchnie w otchłań człowieczych żądzy i chorych pragnień. Dosłownie, niczym w piekle Dantego, zejdzie do najniższych kręgów podziemnego Wrocławia, który w roku 1914 okazuje się być piekłem nie mniej przerażającym niż wizja wielkiego poety.
Sam zamysł zbudowania zagadki kryminalnej, która przecież z początku jawi się jako tajemnica dość niewyraźnie postawiona i namalowana jakimś dziwnym rytmem jęków i płaczów, jest dość śmiałym pomysłem. W przeciwieństwie do poprzednich powieści, tym razem Krajewski nie rysuje mocnej i dramatycznej fabuły, pośród której Mock mierzy swoje zdolności śledcze. Samego bohatera i czytelników wystawia na próbę wyobraźni i lęku jednocześnie. Potępieńcze jęki i płacz dzieci, wydobywające się ze ścian mieszkania Marii, „narzeczonej” Eberharda, zdają się stanowić tajemnicę zgoła fantastyczną i bliską horrorom, a nie kryminałom. Szybko jednak trafiamy wraz ze śledczym na tropy ludzkiej działalności, w której tyle samo morderczych instynktów, co tajnych działań ówczesnych służb wywiadowczych. I nawet nie wiemy kiedy zaczyna się robić arcyciekawie i niebezpiecznie, na granicy życia i śmierci. Tak też objawia się mistrzostwo kreowania literackiej fabuły autora „Władcy liczb”.
Dalej jest już tylko lepiej – interesująco, tajemniczo i mroczno. Stała mieszanka pisarskiej energii Marka Krajewskiego, w „Ludzkim zoo” – w przeciwieństwie do niektórych poprzednich tytułów – podana w sposób wyważony i umiejętnie dobrany. Mock spotyka godnych siebie przeciwników, którzy stanowią niezwykłą oranżerię ludzkich charakterów, z przewagą tych złych i szkaradnie dobranych „estetyką” postaci. W recenzowanej powieści plastyczność narracji autora „Areny szczurów” została nakierowana głównie na ludzkie sylwetki. Wszystkie one, niezależnie od pochodzenia społecznego i biologicznego, niezależnie od uwarunkowań społecznych i psychologicznych, namalowane zostały w sposób wyraźnie przerysowany i estetycznie zaburzony. To celowe działanie, w którym część czytelników zapewne upatruje „chorych fascynacji” wrocławskiego pisarza. Nic bardziej mylnego! Nie trzeba znać osobiście Marka Krajewskiego, by wyczuć świadome zabiegi, mające na celu kreowania świata przedstawionego poprzez mocne, systematyczne uderzenia emocjonalne i artystyczne, zamknięte w zachwycie i apoteozie zła ludzkiej natury. To w przedziwny sposób może zauroczyć i samego autora, i czytelników. O ile w pierwszym przypadku to tylko element twórczego procesu, jakże u autora „W otchłani mroku” dopracowanego pod każdym względem, rzekłbym ku radości Marka Krajewskiego matematycznie i filozoficznie zarazem, to w drugim przypadku fascynacja czytelników światem powieściowym to efekt świadomych zabiegów autorskich.
„Ludzkie zoo”, posiadając dosłowne i przenośne znaczenie tytułowe, to książka, podobnie jak co najmniej kilka poprzednich, wyrastająca z ekscytacji Krajewskiego ludzką naturą, ze szczególnym uwzględnieniem ciemnej jej strony i nieskończonych czeluści zła, jakie człowiek może czynić drugiemu człowiekowi. W przypadku recenzowanej powieści Mock musi dotrzeć jeszcze dalej, wedrzeć się w krainę zła jeszcze głębiej. Jej symbolem, jakże równocześnie realną nie wizją, ale urzeczywistnieniem, jest czarny ląd. To drugi śmiały, a może nawet bezprecedensowy, zabieg fabularny w najnowszej powieści autora „Głowy Minotaura”. Ryzykowne posunięcie, które w pierwszym odruchu trąci może pewnym banałem, może odrobinę komizmem czy wreszcie sporym niedowierzaniem. Jednakże sugestywne opisy, komplementarność przedstawianych scen i dość intensywny ich realizm bronią pomysłu. Bronią bardzo udanie, dając szansę na nowe otwarcie dla losów Mocka. Przewrotnie, wzbogacają niebywale jego literacką biografię, co skwapliwie wykorzystuje autor. Nawet jeśli nie przeczytamy posłowia, to większość miłośników twórczości wrocławskiego pisarza z pewnością będzie wiedziało, że literacka kreacja, nawet jeśli – powtórzę jeszcze raz – tak śmiała i wykraczająca poza dotychczasowe propozycje przygód Mocka, stanowi niezmącone niczym przeniesie z rzeczywistości przedwojennej. Najlepiej dostrzeżecie to wpisując w wyszukiwarkę tytuł książki omijając świadomie nazwisko autora. Przekonacie się wówczas, że upadek ludzkości nie jest tylko naszym udziałem i przyszłości, ale jeszcze bardziej miał miejsce w niedalekiej przeszłości. A to tylko odrobina troski o realizm powieściowy autora.
Marek Krajewski tym samym nie odpuszcza ani sobie ani tabunom goniących go literackich debiutantów i następców. Nic, zupełnie nic nie wskazuje, by ktokolwiek miał szansę zając miejsce mistrza. I to nie dlatego, że pośród rzeszy autorów polskich kryminałów nie ma znakomitych autorów i świetnych tytułów. Rzecz w tym, że – jak udowadnia „Ludzkie zoo” – Marek Krajewski ciągle zaskakuje samego siebie i nieustannie przegania własne dokonania. Zmienia przy tym ścieżki, kluczy w mrokach ludzkiej otchłani, dbając nieustannie o realizm historii i prawdziwość emocjonalną kreowanych postaci. Po prostu klasyk literackiej wizji retrokryminału.
Recenzja: Marek Krajewski “Ludzkie zoo”, Recenzja: Marek Krajewski Ludzkie zoo
Przeczytane dzięki Wydawnictwu Znak
Najsłabsza powieść Krajewskiego. Tandetne, schematyczne postaci z przedwojennych powieści groszowych. Brak intrygi, zagadki czegokolwiek co niezbędne dla gatunku. Rzecz w pomyśle wtórna i nieoryginalna. Bohater bierny, kapryśny i wyłącznie przegrywający. Kiedy bzdura się załamuje zostaje wysłany do Afryki, gdzie jego zagadka jest już znana a zbrodniarz uwięziony. Nudna opowieść służy wyłącznie upchnięciu starych historii, które bardzo chciałoby się sprzedać za wszelką cenę. Cenę porażki starzejącego się mistrza retro kryminału. Dotkliwy brak kryminału, włochaci murzyni i czarne karlice należą do innej tandetnej bajki. Recenzje próbują żałośnie ratować książkę pisząc o kolonialiźmie i Piekle Dantego. Nie ma tego w książce. Sa tylko małpy w zimnej piwnicy i afrykańskie robale. Dante przewraca się w grobie
[…] Recenzja pierwotnie opublikowana na blog.kryminalnapila.pl […]
Twoje zdanie wyraźnie krytyczne nie ma oparcia w faktach powieściowych i całej konstrukcji książki. Dodam jeszcze, że moją intencją pisania o powieściach kryminalnych nie jest czyjeś ratowanie lub pogrążanie. Dzielę się tylko swoimi wrażeniami i toleruję odmienne zdania, choć z nim się zupełnie nie zgadzam.
A może juras-ogóras spróbuje sam coś napisać, a potem opublikować i sprzedać, jeżeli jest takim literackim dżolero-bambolero? Wtedy może z czystym sercem jechać po panu Krajewskim?
Wszystko na temat.
[…] Piątym w historii Laureatem Nagrody dla Najlepszej Polskiej Miejskiej Powieści Kryminalnej roku 2017 został Marek Krajewski za powieść „Mock. Ludzkie zoo„. […]
[…] otoczki wydarzeń mających miejsce w Breslau. Dodam, że muszę wierzyć słowom Marka Krajewskiego zawartym w posłowiu, który dba przecież o realizm swoich powieści. Inaczej […]
[…] mocniejszym i szerszym nurtem poprowadził narrację swoich książek. Z Markiem Krajewskim jest mi zawsze po drodze, czy to w serii z Mockiem, czy też […]