„Czarny dom” Petera Maya jest tym typem czytelniczej przygody, która z ściśle określonych powodów, pozostaje w pamięci na czas długi, ukrywając w sobie niemałe emocje. Warto więc krótko przedstawić sylwetkę pisarza. Autor, Szkot urodzony w Glasgow, całą swoją biografię zawodową związał de facto z pisarstwem. Przez lata był dziennikarzem, piszącym dla dzienników ukazujących się w największym miecie Szkocji. Dość szybko zyskał uznanie za swoją wnikliwość i profesjonalizm, co zaowocowało przyznaniem tytułu Szkockiego Dziennikarza Roku oraz rozpoczęciem współpracy z BBC, jak i niezależną telewizją ITN. W tym czasie napisał kilkaset scenariuszy do seriali i widowisk muzycznych. Od roku 1996 poświęcił się wyłącznie pisarstwu. Jest autorem ponad dwudziestu powieści kryminalnych, najczęściej tworzonych w odrębnych cyklach i seriach. Jest zdobywcą licznych międzynarodowych nagród literackich, zwłaszcza tych dedykowanych autorom kryminałów.
„Czarny Dom” to książka, która otwiera trzyczęściowy cykl szkocki pt. „Wyspa”, w skład którego wchodzą także „Człowiek z wyspy Lewis” i „Jezioro tajemnic”. I to właśnie rodzinna Szkocja w takim niezwykle etnicznym wydaniu, to pierwsza rzecz, która przebija na kartach omawianej powieści. Oto główny bohater trylogii, Fin Macleod, oficer policji ze stolicy kraju, Edynburga, po latach wraca wiedziony służbowym zadaniem na rodzinną wyspę Lewis, wchodzącą w skład archipelagu Hebrydów Zewnętrznych. Ta ściśle określona geograficznie przestrzeń w pierwszej kolejności stanowi o klimacie narracyjnej opowieści. Jest również dominującym i decydującym czynnikiem dla prowadzonej i finalnie rozwiązanej intrygi kryminalnej. Jest wreszcie bezdyskusyjnym katalizatorem zachowań wszystkich bohaterów powieści. A krajobraz wyspy nie jest codzienny i zwykły. To skaliste, porośnięte głównie wrzosami, bogate w torf, górzyste miejsce. Jak pisze trafnie wydawca, ten niesamowity, wręcz księżycowy krajobraz, skłania w pierwszej kolejności do porównań z tolkienowskim Mordorem. Surowy krajobraz idzie w parze z surowym klimatem, w którym słońce i bezwietrzność to raczej rzadkie zjawiska pogodowe. I w takiej scenerii rozgrywają się najważniejsze sceny książki. Ten zewnętrzny anturaż środowiska, w którym przychodzi rodzić, żyć i umierać autochtonom, u Maya wyraźnie znajduje odzwierciedlenie w teatrze person, wprowadzonych na scen fabularnej opowieści. Każda postać, każdy bohater, tak pierwszoplanowy, jak i ten z tła powieściowego, nosi w sobie piętno wyspy. Jej surowego klimatu, ale przede jednak jej kulturowego wyłączenia i odrębności oraz – nazwę tak – psychologicznego zamknięcia i emocjonalnego zubożenia.
Zacznę od tego, co nazwałem kulturowym wyłączeniem i odrębnością. Ten aspekt fabularnej historii widoczny jest najmocniej w wątku dotyczącym corocznego rytuału na wyspie Sula Sgeir. No właśnie, tak naprawdę trudno określić czym jest ten co roku powtarzany scenariusz. Dla autochtonów to wręcz święto, dla nas współczesnych, mocniej osadzonych w cywilizacyjnej pogoni, to barbarzyństwo. Oto mężczyźni, wyłącznie mężczyźni, każdej jesieni wyruszają z miejscowości Ness na wyspie Lewis w wędrówkę na wysepkę Sula Sgeir w celu złowienia dwóch tysięcy piskląt miejscowych ptaków. Najpierw płyną nie zawsze przyjaznym morzem, by później osiąść na okres dwóch tygodni (choć w niesprzyjających warunkach pogody czas ten potrafi się wydłużyć) na skalistej, bezludnej, nie licząc dziesiątek tysięcy ptaków, wyspie. Te dwa tygodnie przeżywają na utartych od lat czynnościach, które wszystkie obracają się wokół bezbronnych piskląt głuptaków, wyszukanych, gwałtownie pozbawionych życia, oporządzonych i na koniec uwędzonych. Pobyt na wysepce to dla uczestników wyprawy czas sprawdzenia się, dojrzewania męskości, hartowania ciała i duszy, po którym dalsze życie musi być już inne. Tą swoistą inicjację przechodzi także główny bohater, policjant, Fin Macleod. Nie będę zdradzał treści książki, ale tamta, wracająca we wspomnieniach pielgrzymka na wysepkę ptaków jest jego najważniejszym egzystencjalnym doświadczeniem. Piętnem, a raczej znamieniem, które przykrywane późniejszymi decyzjami opuszczenia wyspy i pracy zupełnie gdzie indziej, i tak wraca bólem duszy i drżeniem serca.
Fin Macleod to niezwykle ciekawy bohater, w którego postaci miesza się obraz Szkota z Edynburga, policjanta z zawodowym zacięciem, który wymazał przeszłość i życiowy mrok swojej rodzinnej wyspy. Wraca na nią by uczestniczyć, bardziej jako obserwator, w śledztwie mającym na celu wykrycie i ujęcie sprawcy brutalnego morderstwa Angela Macritchie, który mógł zginąć z rąk zabójcy dokonującego już wcześniej nie mniej brutalnego morderstwa. Jak łatwo się domyślić Fin znał ofiarę, zna też wszystkich potencjalnych wrogów i ewentualnych sprawców, także mieszkańców wyspy. A na dokładkę wśród miejscowych policjantów, nie licząc jednego wyjątku, natrafia na opór i niechęć. I tak właśnie, na przekór temu wszystkiemu, zaczyna prowadzić samodzielne dochodzenie. Ale to nie jest tylko zespół zwykłych, rutynowych czynności służbowych. To przede wszystkim przymus, od którego nie ma ucieczki, powrotu do przeszłości, tej najdalszej, wiodącej aż od samego dzieciństwa, poprzez dojrzalszą, doświadczoną pierwszą miłością, seksem, aż po dzień dzisiejszy. Sylwetka i psychologicznie, i biografią literacką, Fina Macleoda jest fascynująca, bogata i niezwykle wciągająca. Nie dość, że stoi przed nim zadanie rozwiązania nie prostej intrygi kryminalnej, uwikłanej w mrokach fizycznej przestrzeni wyspy, a jeszcze bardziej w mrokach dusz jej mieszkańców, to przywozi ze sobą wielki balast, nadchodzącego rozstania z żoną, wywołanego niedawną, tragiczną śmiercią syna. Tu na miejscu okaże się, że przeszłość w każdym calu wpływa na teraźniejszość – śledztwa i jego własnego życia.
Peter May wręcz po mistrzowsku konstruuje fabułę. Czytelnik myśli, że doszedł już do kresu mrocznych tajemnic wyspy i jej mieszkańców, a na kolejnej stronie następuje nie tyle zwrot akcji, lecz kolejna informacja z przeszłości, kolejny fakt, który zmienia spojrzenie na dzień dzisiejszy. „Czarny dom” to powieść, która zegarmistrzowsko łączy wszystkie warstwy świata przedstawionego. Tutaj wszystko ze sobą współgra, współzależy i odgrywa równorzędną rolę – czas przeszły i teraźniejszy, dawne współczesne emocje, niekiedy te same, a jeszcze częściej zupełnie odmienne, przeciwstawne. Wewnętrzna burza w umysłach, sercach i duszach niejednego bohatera książki ściśle wpływa na obraz przestrzeni geograficznej, podobnie wrogiej, obcej i niesprzyjającej człowiekowi. Trudno w tym przypadku pisać o konkretnych sytuacjach, zdarzeniach czy faktach powieściowych, bo zbyt łatwo można zepsuć przyjemność fascynującej, chwilami paraliżującej lektury.
„Czarny dom” to lektura wyjątkowa. Jako pierwsza powieść z cyklu to bardzo obiecująca zapowiedź kolejnej uczty czytelniczej, w której kryminalna zagadka jest tak samo ważna jak emocjonalne napięcie czy estetyczna uczta słowem. Bo Peter May to także pisarz dbający o język narracji, nie przegadany, czysty w swojej formie, a jednoczenie niosący cały wachlarz literackich sposobów oddania realnego obrazu miejsca i czasu, ale i emocji i wrażeń. Wreszcie to kryminał klasyczny w swojej formule poznawania prawdy o motywach działania sprawcy, zdobywania i weryfikowania informacji, aż po ujawnienie i wskazanie sprawcy. I nie daję większych szans przeważającej grupie czytelników, że szybko wskażą trafnie zabójcę, a jeszcze rzadziej rozpoznają motywy i przyczyny zbrodniczego czynu. Ale przecież o to chodzi w dobrym kryminale.
Zapraszam na podsumowanie 6 odsłony Kryminalnego Wyzwania!
http://miqaisonfire.wordpress.com/2014/03/03/472-podsumowanie-kryminalnego-wyzwania-6/
[…] 2014 to także podwójne potwierdzenie mistrzostwa pisarstwa Petera Maya. Jego „Czarny dom” i “Człowiek z wyspy Lewis”, wypełniające trylogię autorską „Wyspa”, […]
[…] kto nabrał smaku czytelniczego po lekturze pierwszej powieści trylogii Petera Maya zatytułowanej „Czarny dom”, w przypadku kolejnej książki, tym razem pod tytułem „Człowiek z wyspy Lewis”, nie tylko, […]