Autor: Peter May
Tytuł: Człowiek z wyspy Lewis
Tłumaczenie: Jan Kabat
Wydawca: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz
Rok wydania: 2014
ISBN: 978-83-7885-829-4
Liczba stron: 398
Każdy kto nabrał smaku czytelniczego po lekturze pierwszej powieści trylogii Petera Maya zatytułowanej „Czarny dom”, w przypadku kolejnej książki, tym razem pod tytułem „Człowiek z wyspy Lewis”, nie tylko, że nie zawiedzie się, to jeszcze na dokładkę ugruntuje sobie zdanie o mistrzostwie literackiej wizji szkockiego autora. W żaden sposób wysoki poziom pisarstwa Maya nie zostaje zmieniony, a co ważne dla odbioru, pomimo podobnego pomysłu i zbliżonej narracji, autor potrafi nadal zaciekawiać, wzbogacając przy tym repertuar zastosowanych chwytów artystycznych.
Tytułowa wyspa Lewis, podobnie jak we wcześniejszej powieści, w oczach pisarza po raz kolejny posiada obraz wyjątkowy, niepowtarzalny i przesiąknięty tajemnicą. Na światowej mapie kryminalnych miejsc literackich myślę, że szkocka wyspa ma już stałe miejsce i nic nie jest w stanie jej wymazać. Odnoszę nawet wrażenie, że powoli staję się obowiązkowym elementem wszelkich peregrynacji czytelniczych spod znaku kryminalnej zagadki. Mówiąc jeszcze inaczej – nieznajomość twórczości Petera Maya staje się niewybaczalnym grzechem miłośników tego rodzaju gatunku literackiego. Na mnie osobiście największe wrażenie robi umiejętność jego pisarskiego opisu miejsc i krajobrazu oraz poprowadzenia narracji w taki sposób, że nawet gdybym miał do czynienia z inną prezentacją tej szkockiej wyspy to niezależnie czy byłaby dziełem reporterskim czy naukowym nie przekonałyby mnie. Siłą literackiej wizji Maya jest nie to, co widoczne w pejzażu wyspy, lecz to, co tli się pod jej obrazem. Dokładnie są to dwie sfery świata przedstawionego. Jedna obejmuje czas, druga zaś dotyczy ludzkiego wnętrza – psychiki, pamięci i emocji.
Czas to ważna figura powieściowa „Człowieka z wyspy Lewis”. Choć sprawa kryminalna dotyczy teraźniejszego zgłoszenia znalezienia NN zwłok, to dość szybko rozpoczyna się penetracja przeszłości. W tym przypadku, jakże typowym dla tamtejszej ziemi, nawet kwestia czasowego pochodzenia zwłok nie jest taka prosta. W poprzedniej powieści najcenniejsze naturalne bogactwo wyspy, jakim jest torf, miało przede wszystkim znaczenie praktyczne i symboliczne jednocześnie. Torf od wieków stanowi podstawowy sposób ogrzewania domów, a równolegle jest przykładem pełnej symbiozy z naturą, której zimno i wyobcowanie oswajane było ognień domowego ogniska. W recenzowanej książce torf okazuje się być zupełnie czymś innym. To wyjątkowa dla codziennej pracy śledczych na kontynencie niezwykle rzadka sytuacja ujawnienia zwłok w torfie. Z punktu widzenia kryminalistyki i medycyny sądowej to jedne z najciekawszych przypadków utrwalanie zwłok, które są za każdym razem wyzwaniem dla biegłych. Podobnie ma się rzecz w powieściowym przypadku. Na miejscowym torfowisku zostają znalezione doskonale zachowane zwłoki młodego mężczyzny. Pomimo to technik kryminalistyki, znając właściwości torfu, podejrzewa, że ciało mogło leżeć setki, a kto wie czy nawet tysiące lat. Przyzwyczajając się do myśli o znalezisku typu archeologicznego ów bezimienny otrzymuje tytułową nazwę „człowieka z wyspy Lewis”. Wnikliwe badania medyka sądowego zaprzeczają jednak pierwszym przypuszczeniom. Denat posiadał bowiem na ramieniu tatuaż z Elvisem Presleyem, co szybko przesuwa myśli śledczych do XX wieku. Sekcja zwłok uściśla wszystko. Pojawia się już nie tylko przekonanie, ale i pewność, że to morderstwo, w dodatku dokonane wcale nie dawno – mniej więcej w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Tak oto swoista badawcza „gra” czasem zbrodni zmusi śledczych do powrotu do przeszłości. Jak bywa w takich przypadkach nie będzie to łatwa peregrynacja i wymagać będzie rozświetlenia mrocznych tajemnic wyspy. To ulubione u Maya zagranie narracyjnym czasem powieściowym, w którym teraźniejszość prowadzonej opowieści i śledztwa zmuszone jest przeplatać się z procesem wydobywania i odkrywania wszystkich zakrytych stronic czasu przeszłego.
Takie zawiązanie intrygi kryminalnej i poprowadzenie powieściowego śledztwa nie stanowi tak naprawdę czegoś wyjątkowego, wszak w przeszłości zawsze ukrywają się motywy, tropy i odpowiedzi na pytania dotyczące teraźniejszego przestępstwa. Konstrukcyjne mistrzostwo autorzy kryminałów osiągają jednak wówczas, gdy wymyślona przez nich historia otrzymuje dodatkowe atrybuty i cechy wzbogacające, a nawet komplikujące, narracyjny tok dochodzenia do prawdy faktów zbrodni. Tak też dzieje się u autora „Czarnego domu”, a główną sceną powieściowej rozgrywki jest właśnie ta druga, wspomniana już wcześniej przeze mnie, płaszczyzna świata przedstawionego. Dotyczy ona bezpośrednio bohaterów – ich przeszłości oraz dawnej i aktualnej ceny psychicznej i emocjonalnej jaką płacą za dawne czyny lub milczenie o nich. I ponownie główna postać szkockiej trylogii kryminalnej Maya, Fina Macleoda, osobiście zostanie wciągnięta w wir prowadzonego śledztwa. Tym razem jednak to były już policjant, który wraca na rodzinną wyspę, próbując zostawić za sobą bolesną przeszłość i otworzyć się na na nowo rozbudzone uczucia. Tak naprawdę to ze względu na te uczucia postanawia rozwiązać sprawę zabójstwa i NN zwłok. Ich badania DNA wskazują, że zamordowany mężczyzna spokrewniony był z Tormodem, ojcem Marsaili, ukochanej Fina. Macleod dość szybko domyśla się, że w obliczu znikomych informacji – zgodnie z taktyką śledczą – w pierwszej kolejności zainteresowanie i podejrzenia padną właśnie na ojca ukochanej. Zaczyna prowadzić śledztwo na własną rękę, z jednej strony chcąc chronić bliskich, z drugiej zaś po raz kolejny odzywa się w nim umiłowanie do poznania prawdy o ludziach i historii rodzinnej wyspy. Cała czytelnicza przyjemność uczestniczenia w prowadzonym przez niego śledztwie ukrywa się w dość cierpliwym i miejscami zagadkowym zlepianiu odkrywanych fragmentów przeszłości w logiczną całość faktów. Na poziomie psychologicznym wrażenie robi także umiejętność Fina rozbudzenia w stetryczałym, cierpiącym na demencję i zawsze spokojnym ojcu Marsaili sztuki opowieści, przywołującej historię z czasów młodości. Wraz z nią kolejny raz wejść musi w nieprzenikniony, ponury i wzburzony etycznie świat wyspy Lewis. Jest to ponowne zderzenie się z wyjątkową przestrzenią, w której ciemne strony ludzkiej psychiki i szaleńczo przekroczone granice uczuć prowadzą do zbrodni. Mroki przeszłości nie obejmują jedynie pojedynczych losów czy osobistych dramatów, bo tak naprawdę są też swego rodzaju oskarżeniem systemu opiekuńczego państwa, który nie podołał swoim zadaniom, niepotrzebnie doświadczając niewinne dzieci. Wszystko oczywiście z największa kulturą słowa, doskonałym sportretowaniem uczestników dramatu i doskonałym prowadzeniem intrygi, w której brak jakichkolwiek niepotrzebnych elementów, przestojów z równoległym dozowaniem emocji i braku odpowiedzi na najważniejsze pytania prawie do końca opowiadanej historii.
„Człowiek z wyspy Lewis” to opowieść, w której czas obnaża wnętrze człowieka, zgodnie ze znaną regułą, że to co byłe, przeszłe, jeśli nawet celowo ukryte, zapomniane, powraca i odciska swoje piętno na dniu dzisiejszym. To także opowieść z odwrotnym znaczeniem, w którym to człowiek nawet w najciemniejszych zakamarkach rozpaczy i zbrodni, mrokach surowego wychowania i twardo pojętego honoru, odnaleźć może pokłady dobra i przebłyski nadziei oraz pozytywnego uczucia. A na koniec czytelnik zostaje z jeszcze większym apetytem na kolejną powieść tego wyjątkowego cyklu.
[dodajbox}
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB i przeczytana dzięki Wydawnictwu Albatros Andrzej Kuryłowicz
[…] to także podwójne potwierdzenie mistrzostwa pisarstwa Petera Maya. Jego „Czarny dom” i “Człowiek z wyspy Lewis”, wypełniające trylogię autorską „Wyspa”, udowadniają w pierwszej kolejności, że […]