Gdy się jest laureatem wszystkich nagród pisarskich, jakie są możliwe do zdobycia w ramach szeroko pojętego gatunku literatury kryminalnej, nagrody Kryminalnej Piły i Wielkiego Kalibru, w tym czytelniczego, poświadczającego popularność i poczytność, to każda kolejna książka nie tylko musi być wydarzeniem wydawniczym. Jest przede wszystkim czymś, czego wyczekujemy, licząc na nie lada wrażenia odbiorcze. Wierząc, że po raz kolejny doświadczymy wyjątkowej przygody czytelniczej. Myślę, że znakomicie zdaje sobie z tego sprawę także sam autor, Robert Małecki. Taka presja może więc pisarza zmotywować, choć myślę, że niejednego wręcz odwrotnie, bardziej sparaliżować podczas pracy nad książką. Jest jeszcze trzecia droga pisarska, najwłaściwsza, po prostu robić swoje.
“Zmora” udowadnia, że Małecki wybrał właśnie, to co najlepsze dla niego, a co najważniejsze, dla nas czytelników, czyli rozwiązanie perfekcyjne. Po prostu pisać trzymając poziom. Choć nie będę ukrywał, że początek mojej przygody czytelniczej z najnowszą powieścią autora nie wyglądał za dobrze. Idzie o przyjętą formułę narratorską. To, że nie jest ona jednorodna nie stanowi ani wady, ani przeszkody podczas czytania książki. Mi sprawiła jednak na wstępie małą trudność w odbiorze. Pierwszoosobowa narracja realizowana z perspektywy głównej bohaterki Kamy i to co najmniej w dwóch planach czasowych – współczesnym dla prowadzonej opowieści i odległym sprzed ponad 30 lat, uderza przede wszystkim wyczuwalną emocjonalnością i zaangażowaniem. Zaskakująca jest też szczegółowość przedstawiania rzeczywistości, do której musiałem się przyzwyczaić. Inaczej rzecz wygląda w tych fragmentach powieści, w których narracja posiada formę trzecioosobową. Stanowi ona relację prowadzoną w ramach działań śledczych komisarza Lesława Korcza i to w sposób klasyczny dla prozy powieściowej. Zderzenie, a właściwie połączenie tych dwóch rodzajów narracji, buduje dodatkową wartość recenzowanej książki.
Nie mniej zagmatwana jest intryga kryminalna “Zmory”. Choć właściwie trzeba powiedzieć, że jest to podwójna intryga. Właściwa opowieść obraca się wokół starej sprawy zaginięcia z roku 1986 siedmioletniego Piotra Janochy. Ma się nią zająć w ramach dziennikarskiego wyzwania Kama Kosowska. Sęk w tym, że z jednej strony to niezwykle emocjonalne zadanie dla tej bohaterki. To ona właśnie ponad trzydzieści lat temu jako ostatnia widziała zaginionego chłopca. A z drugiej strony jej kariera dziennikarskie wcale nie nabrała właściwych blasków zawodowej umiejętności. Tym samym przyjdzie jej się mierzyć z wyzwaniem tak zawodowym jak i osobistym. I tak naprawdę w tym miejscu pojawia się największe zaskoczenie książki Małeckiego. Wraz z każdą przeczytaną kartą powieści, z każdą informacją z papierowego śledztwa, odnosi się wrażenie, że rzeczywistym jego tematem jest zupełnie coś innego. Nakładanie się wątków o charakterze rodzinno-emocjonalnym, kryjących przy tym niezliczoną ilość tajemnic, niewyjaśnionych motywów i zdarzeń o brzemiennych w skutki następstwach. Albowiem im bardziej komisarz Korcz drąży sprawę dawnego zaginięcia chłopca, tym więcej pojawia się pytań, niejasności, a nawet dramatycznych zwrotów w kwestii dotychczasowych ustaleń śledczych. Największym zaskoczeniem jest jednak przenikanie się dwóch pozornie odrębnych spraw o charakterze kryminalnym. To totalna zmyłka dla czytelnika. Gdy coraz silniej stara się wraz ze wspomnianym śledztwem poznać prawdę o zaginięciu z roku 1986, to raz za razem natrafia na mur zbudowany z braku pełnej informacji, a na plan pierwszy zaczyna wysuwać się tajemnica śmierci matki Kamy Kosowskiej.
To jest właśnie przewodnia linia fabuły “Zmory”. Muszę przyznać, że poprowadzona rewelacyjnie, nieustannie na styku dwóch zagadek o charakterze kryminalnym i emocjonalnym. Splątanie intryg rodzi się na planie relacji międzyosobowych. To ciekawie narysowane postacie prowadzące pomiędzy sobą nieustanną grę budują klimat całej powieści. Nie ma znaczenia czy są to emocjonalne zmagania pomiędzy najbliższymi członkami rodziny, jak w przypadku dziennikarski Kamy Kosowskiej i jej ojca, byłego policjanta, Waldemara Kosowskiego, czy też trudne psychologiczne zderzenia pomiędzy dawnymi uczestnikami wydarzeń z dnia zaginięcia Piotra Janochy. A w tle jak echo wraca sprawa śmierci matki Kamy Kosowskiej, co do której w recenzji koniecznie trzeba zawiesić zasłonę milczenia. Tylko i wyłącznie dla dobra przyjemności lektury książki
“Zmora” to kawał znakomitej literatury. Robert Małecki znakomicie prowadzi własne pióro, panuje nad narracją, świetnie buduje konstrukcję fabularną i przede wszystkim w sposób zdecydowanie udany zaplata sieć intrygi kryminalnej. Finał książki przynosi zaskakującą przyjemność i satysfakcję czytelniczej przygody.
Przeczytane dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona
Recenzja Robert Małecki “Zmora”
Czuję się zachęcona do przeczytania 🙂 Ze swojej strony mogę polecić “Utraconych”, według mnie to świetny kryminał.