Autor: Tadeusz Cegielski
Tytuł: Tajemnica pułkownika Kowadły
Wydawca: W.A.B. (Grupa wydawnicza Foksal)
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7747-855-4
Liczba stron: 479
Dwaj znakomici autorzy literatury kryminalnej, Marek Krajewski i Marcin Wroński, w swoich cyklach powieściowych, spinających losy najbardziej (nie boję się tego tak określić) współcześnie znanych bohaterów, doszli do czasów powojennych XX wieku, w których zaczyna dominować nowy „ład i porządek”. Wroński w ostatniej powieści „Pogrom w przyszły wtorek” osiągnął mistrzostwo własnego pisarstwa, czym zachwycił czytelników, budując – jak w każdej swojej powieści – niezwykle barwny świat Lublina lat czterdziestych. Krajewski w „Rzekach Hadesu” w sposób niezwykle autorski i sugestywny językowo przedstawił powojenny Wrocław. Tym bardziej ciekawie zapowiada się kolejna jego powieść „W otchłani mroku”, której wydanie planowane jest na wrzesień bieżącego roku. Tymczasem tym dwóm mistrzom gatunku wyrósł u boku nie tyle konkurent, co nowy sprzymierzeniec. Mam na myśli Tadeusza Cegielskiego. Już jego debiut powieściopisarski w 2011 roku z tytułem „Morderstwo w alei Róż” stanowił ważne wydarzenie dla miłośników retrokryminału, ale także miłośników Warszawy i wielbicieli dobrej, solidnej literatury rozrywkowej. Tegoroczna premiera kolejnej książki historyka z Uniwersytetu Warszawskiego przeszła jednak wszelkie oczekiwania.
„Tajemnica pułkownika Kowadły” okazuje się być bez wątpienia jednym z najlepszych polskich kryminałów tego roku wydawniczego. Powieść czyta się jednym tchem, z olbrzymią przyjemnością i zaciekawieniem. Cegielski posiadł niezwykle cenny dar wciągania do gry literackiej każdego czytelnika, który sięga po jego książkę. I niekoniecznie – uwierzcie mi – musi to być fan kryminałów.
Podobnie usatysfakcjonowany będzie miłośnik Warszawy czy nawet każdy tropiciel życia miejskiego, w tym historii, tajemnic miejsc i czasu. „Tajemnica pułkownika Kowadły” to także powieść miejska, tak coraz bardziej charakterystyczna dla polskiego nurtu literatury kryminalnej. Warszawa lat pięćdziesiątych na kartach książki nie tylko ożywa, ale więcej, bije swoim własnym, niepowtarzalnym tętnem i legendarną już aurą odwilży lat gomułkowskich. Kogo tutaj nie ma, Józef Waczków, twórca „Hybryd”, w których spędzamy część noworocznego czasu przełomu roku 1957 i 1958, Bronisław Modrzejewski, pierwszy scenograf „Hybryd” i organizator słynnych balów gałganiarzy na ASP, Tadeusz Dietrich, przedwojenny urzędnik skarbowy, a później minister finansów w rządach Bolesława Bieruta i Józefa Cyrankiewicza, czy wreszcie sam Leopold Tyrmand, uczestnik jednej z opisywanych zabaw karnawałowych, spędzający swoje lata warszawskie już w coraz bardziej zaciskającej się dla niego pętli cenzury. To nie koniec jednak barwnego obrazu stolicy. Ciekawym i intrygującym pomysłem było umieszczenie części akcji w podziemiach rozbudowywanego gmachu Narodowego Banku Polskiego, sytuowanego pomiędzy Świętokrzyską, Placem Powstańców a Warecką. I podobnie jak we wcześniejszej powieści tunele planowanego metra, tutaj podziemia banku stały się nie tylko miejscem dramatycznych wydarzeń, ale też symbolem zwyrodnienia i zbrodniczej siły komunistycznego terroru. I trochę też trzeba przyznać przykładem kolejnej miejskiej legendy.
Jeszcze bardziej szczęśliwy będzie czytelnik zafascynowany życiem kryminalnym miasta. Autor „Tajemnicy pułkownika Kowadły” nie ukrywa, że źródłem jego fabularnej historii jest warszawski pitawal. Ten rys autentyzmu, przetworzony pisarsko, stanowi o niesamowitej dynamice akcji powieściowej i napięciu czytelniczym. I choć kategoria popełnianych na kartach książki przestępstw z pozoru wydaje się niższa niż ta, która dominuje we współcześnie umieszczanych historiach kryminalnych, to Cegielski serwuje nam tak naprawdę cały wachlarz „doznań przestępczych”. Mamy tutaj i typową gangsterkę, jak i początki przestępczości zorganizowanej. Mamy też echo tortur i niewyjaśnionych zniknięć osób, w domyśle zabójstw. Pojawiają się także podejrzenia o obecność macek wywiadów sowieckich i niemieckich. U wolnomularza, jakim jest autor powieści, nie może też oczywiście zabraknąć odrobiny tajemnicy, skrywanej pod szyfrem, który bohaterowie próbują rozwiązać i odczytać. Są też i echa czasów wojny, z tajemniczą listą agentów niemieckich, którzy przeszli na stronę nowej czerwonej władzy. No i koniecznie trzeba wspomnieć o przestępczych działaniach byłych funkcjonariuszy UB.
Bogactwo wątków i tematów, spójnie prezentowanych i przekonująco łączonych ze sobą, wspomagane jest wielostronną panoramą postaci literackich o wielorakich typach osobowościowych. Już w poprzedniej powieści „Morderstwo w alei Róż” pisarz zaraził swoich czytelników tzw. chorobą fanowską. W recenzowanym tytule Ryszard Wirski nikomu nie będzie obojętny, a wraz ze swoją małżonką Mirką Rohozińską stanowią tak barwny i ciekawy duet bohaterów, że czysta przyjemność uczestniczyć w ich życiu powieściowym. Cegielski nie byłby sobą, gdyby i przestępców, i milicjantów, nie uzbroił w cały zestaw różnych cech charakterologicznych. Niezmiernie ciekawym zabiegiem, jaki stosuje autor w wielu przypadkach, jest konfrontowanie ze sobą nie tylko różnych osobowości, lecz jeszcze bardziej doświadczeń życiowych i zawodowych zdobytych w różnych czasach: przedwojennej II Rzeczpospolitej, okupacyjnych i powojennych, też już tak bardzo różnych (terroru stalinowskiego i tzw. odwilży gomułkowskiej). Przywołam tylko nazwiska, a za nimi kryją się tak odmienne i niezmiernie ciekawe biografie, poglądy, umiejętności i widzenia świata: Wirski, Mroczek, Cegiełka, Paprotka, Rękawek, Frączek, Sokolnicki-Sokół, Kuźnar, to grupa funkcjonariuszy, pomiędzy nimi Kowadło, tym razem w dwóch osobach (nie zdradzając szczegółów powieści), czy wreszcie nazwiska tych od łamania prawa, Latawiec, Świder, Rybicki, Krzyżanowski. Osobno należy wspomnieć o doktorze Kierszmanie, którego podejrzewam sam autor książki, kto wie, czy nie osobiście najbardziej lubi pośród wszystkich bohaterów. Cały ten świat tak barwnych postaci męskich byłby niczym w powieści Cegielskiego, gdyby nie dwie kobiety, może i dosłownie papierowe, ale jak bardzo realistycznie prowadzone piórem pisarskim i ożywiające świat przedstawiony, Mirka Rohozińska i Tania Rypnis.
Jest jeszcze jeden szczególny wątek książki „Tajemnica Pułkownika Kowadły”, który mnie urzekł w mocno swoisty sposób. Mam na myśli metaliterackość i swoistą grę z czytelnikiem poświęconą właśnie literaturze kryminalnej. To pewny rodzaj zabawy i przysłowiowego mrugnięcia okiem do czytelnika. Widoczny jest on już na pierwszych kartach powieści, podczas towarzyskiego spotkania głównych bohaterów Ryszarda Wirskiego, Mirki Rohozińskiego i doktora Kierszmana, gdy rozmawiają o twórczości literackiej (nadzwyczaj płodnej pod postacią powieści, scenariuszy i dramatów) o tematyce kryminalnej, uprawianej przez Adama Truszczyńskiego, ukrywającego się pod pseudonimem Henry’ego Taylora. Oczywiście taki rodzaj autotematyki czy jeszcze bardziej metatekstowości i intertekstualności nie jest niczym odkrywczym, a w dobie postmodernizmu można powiedzieć nawet czymś oczywistym, to jednak Cegielski robi to nienachalnie i w sposób lekki, niejako zabawowy. I to w niejednym miejscu swojej książki.
I aż, kończąc recenzję „Tajemnicy pułkownika Kowadły”, prosi się, opierając na czytelniczych marzeniach i wyobraźni o jakieś wspólne śledcze przygody powojenne, i we Wrocławiu, i w Warszawie, i koniecznie w Lublinie, Eberharda Mocka, Edwarda Popielskiego, Ryszarda Wirskiego i Zygi Maciejewskiego. Marzenie…
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB