Autor: Katarzyna Bonda
Tytuł: Pochłaniacz
Wydawca: Wydawnictwo MUZA
Rok wydania: 2014
ISBN: 978-83-7758-688-4
Liczba stron: 672
Pisanie recenzji najnowszej powieści Katarzyny Bondy „Pochłaniacz” to dla mnie nie lada zadanie z dwóch powodów. Pierwszy dotyczy mojego osobistego udziału w konsultacjach z samą autorką, dotyczących kwestii kryminalistycznych i poruszanych przez nią w przywołanym tytule tematów kryminalistyczno-policyjnych. Trudno bowiem odnosić się do części zagadnień o charakterze merytorycznych, skoro w ich tworzeniu brało się niejako udział. Drugi powód jest zgoła innego charakteru i dotyczy, zarówno całego już zauważalnego szumu medialnego związanego z premierą powieści, jak i pierwszych, przedpremierowych, totalnie entuzjastycznych recenzji książki.
Pisząc wcześniej, ponad rok temu o poprzedniej powieści zatytułowanej „Florystka”, wyraźnie podkreślałem progresję sztuki pisarskiej Katarzyny Bondy. Gdy dziś spoglądam na ostatni tytuł, „Pochłaniacz”, muszę stwierdzić, że droga twórcza, jaką przebyła autorka, na ścieżce epickiej, kryminalnej jest niewyobrażalna pod względem jakościowym. Bonda to rzeczywiście nie tylko znakomita i dojrzała pisarka, ale dziś – mogę w pełni świadomie powtórzyć za Zygmuntem Miłoszewskim – to królowa polskiego kryminału. Najnowsza powieść dowodzi tego na wielu polach literackiego dzieła. Zacznę od intrygi, doskonale wkomponowanej w narracyjną opowieść, która jest solidną dawką lektury – objętościowo i emocjonalnie. Sama intryga zamyka się w dość sporych klamrach czasowych. To niezwykle świadomy wybór autorki. Wszystko zaczyna się w roku 1993. Młodzi ludzie, w sumie jeszcze już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli, poznają świat zakazany, a jednocześnie ten kuszący, atrakcyjny swoją innością. Gangsterzy w czystym rodzimym wykonaniu lat dziewięćdziesiątych, obok „stróżów prawa”, którzy wcale nie wszyscy chcą za takich uchodzić. Prawdziwy obraz Polski tamtych czasów, jaki znamy z książek Piotra Pytlakowskiego i Ewy Ornackiej. I jeszcze raz powtórzę – początkowo bohaterami są młodzi ludzie, pośród których ginie rodzeństwo w niewyjaśnionych okolicznościach, zdaniem prokuratury będących nieszczęśliwymi wypadkami. Pozornie dramatyczne, lecz zwykłe sprawy, które – jak się okaże – później będą miały swoje zaskakujące i nowe życie za dwadzieścia lat (bez spoilerów oczywiście). Oto bowiem głównym czasem powieściowym jest teraźniejszość – rok 2013. W tym momencie poznajemy główną bohaterkę powieści, Saszę Załuską, która po przerwaniu studiów doktoranckich w Międzynarodowym Centrum Badań Psychologii Śledczej na Uniwersytecie Huddersfield, po kilku latach nieobecności, wraca do Trójmiasta wiedziona potrzebą zmian osobistych. O samej bohaterce w dalszej części recenzji, lecz wraz z jej osobą pojawia się dość zagadkowa sprawa – prywatnego, trochę narzuconego szantażem i fortelem, zlecenia wykonania czegoś, co ma być pośrednim pomiędzy analizą kryminalną sprawy a profilem kryminalno-psychologicznym sprawcy, który grozi zleceniodawcy śmiercią. Na marginesie dodam, że w tym morzu literackiej dbałości o najmniejsze, najdrobniejsze szczegóły i realia, te właśnie kilka stron uważam za najsłabsze w całym tym prawie siedemset stronicowym tytule. Mam na myśli okoliczności i same motywacje podjęcia tego zadania przez Załuską. Moim zdaniem są mało przekonujące i zasłonięte wyjątkowymi niedopowiedzeniami, nieuzasadnionymi narracyjnie. Choć biorąc pod uwagę zapowiedzi pisarki, że „Pochłaniacz” stanowi pierwszy tom kryminalnej tetralogii, której główną bohaterką jest właśnie Sasza Załuska, była policjantka, zajmująca się wykonywaniem profili psychologicznych sprawców przestępstw, to zakładam w kolejnych lekturach niejednokrotne nawroty i tłumaczenia różnych decyzji i momentów życiowej biografii bohaterki. Zadanie analityczno-profilerskie, na którego wykonanie decyduje się Załuska, szybko wiąże się z przestępstwem i zbrodnią. A to już zadanie dla policji, z którą bohaterka rozpoczyna współpracę – pełną osobistych i zawodowych różnorodnych barw. W całej intrydze kryminalnej, której tło tutaj przywołałem, z czasem płynącej lektury, poczujemy olbrzymie bogactwo prowadzonych wątków, zamkniętych w niej postaci i spraw, które są ich udziałem. I co podwójnie atrakcyjne w tym kryminale – nie idzie tylko o odpowiedz „kto zabił”, ale jeszcze częściej o odpowiedzi na pytania: kto za tym stał i dlaczego to uczynił.
Katarzyna Bonda nie oszczędza także na samej na fabule i narracyjnym toku opowieści. Całym kolorytem swojej wyobraźni obdarza, poza intrygą, także wszystkie pozostałe elementy – bez wyjątku – kreowanego świata przedstawionego. I co najważniejsze, w przeciwieństwie do poprzednich swoich książek (choć z każdą kolejną było coraz lepiej, skończywszy na bardzo udanej „Florystce”), nie ma tutaj ani jednego fragmentu przegadanego psychologicznie i przekombinowanego narracyjnie. Pisarka niezwykle sumiennie odrobiła przysłowiową lekcję domową i w praktyce zastosowała w sposób – nie boję się powiedzieć – idealny zasadę, że klasyczna proza spod znaku kryminalnej zagadki nie broni się czczą gadaniną i ułudami rzeczywistości. Ten rodzaj literatury mieni się w swoich najlepszych realizacjach sztuką językowego oddania realiów świata, wnikliwością obserwacji ludzkich zachowań, sztuką odczytywania psychiki oraz dopracowaną umiejętnością kreowania historii nie tylko kryminalnych. To wszystko Bonda w „Pochłaniaczu” dopracowała do granic perfekcyjności. A na dokładkę, zwyczajnie czytelniczo, akcja nie nudzi się, wciągając swoim dynamizmem i skrząc wielowątkowością oraz zwrotami w najmniej spodziewanych momentach. I tak prawie jest do samego końca książki, co podnosi jej atrakcyjność.
Oś powieściowej historii obraca się wokół głównej bohaterki, Saszy Załuskiej. Pozornie wydawać by się mogło, że to jakieś deja vu w postaci damskiej odmiany dawnego bohatera Bondy, Huberta Meyera. Łączą te – obce sobie książkowo – postacie dwie rzeczy: uprawiany zawód profilera i uwikłanie w osobiste problemy. Załuska to jednak ciekawsza kreacja osobowa – była policjantka, która aktualnie przerywa studia doktorskie i wraca do Polski wraz z córką. Ten przyjazd to forma powrotu i zmierzenia się z cieniem przeszłości, spod znakiem alkoholizmu i tajemnicy ojcostwa jej dziecka z przerwanym w tle aktualnym związkiem emocjonalnym. To jak znamię, które odciska swoje piętno, jakże niekiedy bolesne i trudne, na teraźniejszości. Bohaterka musi się mierzyć z demonami przeszłości, w głównej mierze na niwie życia osobistego. Choć i dawne zawodowe kontakty obarczone są balastem goryczy i etycznego niesmaku. Równocześnie Załuska jest ponadprzeciętna z racji nie tylko swojej wiedzy zawodowej, ale i pasji oraz zaangażowania, co ostatecznie pozwoli czynności śledcze poprowadzić do sukcesu. To nie jedyna w tej powieści postać o tak złożonej strukturze. Powoduje to, że wszyscy uwikłani w opowiadaną historię bohaterowie nie są jednoznaczni, nie podlegają prostej ocenie i implikują interpersonalne układy, mające znaczenie dla obrazu intrygi i jej rozwiązania. Bogactwo charakterologiczne dotyczy zarówno śledczych – policjantów, jak i tej drugiej strony literackiej sceny – przestępczej i uwikłanej w nie do końca legalne interesy o charakterze politycznym i gospodarczym.
„Pochłaniacz” jest powieścią znakomitą właśnie dlatego, że jego autorka dopracowała kompleksowo całą swoją wizję literacką. Postacie, o ciekawej strukturze psychologicznej i emocjonalnej, żyją przecież w udanie oddanej rzeczywistości naszego kraju, która odbija się w samej intrydze kryminalnej. Każdy element recenzowanej książki nie istnieje sam dla siebie, ale współgra i współtworzy całość. W tym miejscu nie mogę nie wspomnieć o warsztacie pisarskim autorki „Polskich morderczyń”. Wszystko, co stworzyła w swojej najnowszej powieści w czytelniczym odbiorze istnieje realnie, namacalnie, w każdym najdrobniejszym szczególe nosi prawdziwy ciężar rzeczywistości. Każda scena, opis i każdy dialog. Źródło warsztatowego mistrzostwa pisarki ukrywa się z jednej strony w jej doświadczeniu pisarskim: dziennikarskim i reporterskim, którego mistrzostwo osiągnęła w „Polskich morderczyniach”, ale także doświadczeniu pisarskim, wypracowywanym poprzednimi powieściami. A z drugiej strony pisarka wypracowała sztukę przygotowania materiału powieściowego, opartego na dopracowaniu każdego elementu w oparciu o merytoryczną wiedzę i praktyczne umiejętności. No i oczywiście o osobiście przeprowadzany research, na czele z bytnością w każdym miejscu fizycznym, do którego przenosi autorka akcję powieści i sprawdzaniu (poprzez konsultacje) scen zwłaszcza o charakterze kryminalnym pod kątem jej prawdziwego przebiegu. W “Pochłaniaczu” najlepszym przykładem i wyjątkowym we współczesnym polskim kryminalne jest kwestia tytułowego pochłaniacza, który stanowi kryminalistyczną formę zabezpieczenia i utrwalenia zapachu. W tym przypadku zapachu sprawcy. Ale autorce nie chodzi o efektowny chwyt literacki, lecz głęboko przemyślany pomysł, który ma realną twarz współczesnej techniki kryminalistycznej. Ślad osmologiczny, przez wielu często uważany wyłącznie jako słaba poszlaka, nawet nierzadko przez samych policjantów, w tej powieści urasta do rangi konkretnego i mocnego dowodu, ale także do pewnego symbolu. To jednak odczytać i zrozumieć mogą wyłącznie czytelnicy recenzowanej książki.
„Pochłaniacz” Katarzyny Bondy to wyjątkowa rzecz na drodze literackiej kariery autorki. To książka znakomicie napisana i stanowiąca niecodzienną propozycję przygody czytelniczej i intelektualnej. „Pochłaniacz” to wreszcie – mam wrażenie – kamień milowy polskiej powieści kryminalnej. I tak myślę, że po tetralogii Katarzyny Bondy każdy debiutujący lub chcący osiągnąć podium literackie autor kryminału będzie musiał przed drukiem zasiąść w „ławce” szkoły życia, doświadczenia i wiedzy.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB
[…] żyjemy w wyjątkowym czasie. W pierwszej kolejności jako „dowody” wiodące wymieniłbym „Pochłaniacz” Katarzyny Bondy, „Martwe popołudnie” Mariusza Czubaja i „Betonowy pałac” Gai […]
To moje pierwsze spotkanie z tak zachwalaną Bondą.I niestety prawdopodobnie ostatnie.Czytam bardzo, bardzo dużo i dlatego pozwalam sobie krótko ocenić tę ksiażkę (Pochłaniacz).Otóż jest to jedna z najbardziej nudnych książek jakie przeczytałam. Początek nawet dosyc obiecujacy (uwielbiam tematykę mafii polskiej i czasy kiedy powstawała i funkcjonowała).Dlatego ucieszyłam się że to cos dla mnie.Niestety pudło.Po obiecujacym początku 350 stron bzdur, niepotrzebnych opisów głównej(?) bohaterki, jej odczuć, myślenia o dziecku, czy zdąży do przedszkola czy nie, walki wewnętrznej z chęcia kupienia alkoholu (i pewnie wypicia) itp, itd.Nieinteresująco i powierzchownie opisany zawód Saszy Załuskiej – czytelnik musi sam sobie wyrobic zdanie (moje jest takie jak kolegów Saszy z komisariatu – że to jakaś bzdura, słowem jeden wielki galimatias.Tak sie w tym pogubiłam, ze jak pojawia sie nowa sytuacja – zabójstwo w klubie Igła to musiałam wrócić do początku książki gdzie sie wszystko zaczeło.Dla mnie jeden wielki dramat i nie wiem czy dam radę domęczyć tę książkę do końca.Moim zdaniem trzeba napisać mniej ( a nie 600 stron) ale bardziej zwarcie, ciekawie i konsekwentnie trzymać się zdarzeń. Do Remigiusza Mroza (którego również odkryłam ostatnio) według mnie jest pani Bondzie tak daleko jak do sąsiedniej galaktyki !!!!!
……i dlaczego tak często słowo “stupor” (czyżby nowe?). Książka generalnie świetna i od początku wzbudzała pozytywne emocje – jedynie ten “stupor” i potwornie chaotyczna ilość postaci! Powodzenia i kupię “Okularnika”!.
Przeczytałam serię o Hubercie Meyrze. Było ciężko… wszystkie opinie, które czytam na forach odnośnie do urywanych wątków, przesadzonej liczby stron, o niepotrzebnych opisach, powtórzeniach tych samych wyrazów (sturpor) i stwierdzeń co kilka akapitów – to wszystko prawda. Jak brałam się za Pochłaniacz, to miałam nadzieje na totalną odmianę. I rzeczywiście duże zaskoczenie. Na plus. Mam wrażenie jakby Pochłaniacz pisał już ktoś inny, dojrzalszy, może ktoś kto dostał po tyłku od krytyków? Tak to wygląda, jak powieść napisana po wielu uwagach i zgodnie z wyrażeniem “uczyć się na błędach”.
Watek mafii bursztynowej i powrót do lat 90 jak dla mnie genialny. SEIF też. Sama historia dzieciaków, dalsze losy bliźniaków też bardzo mile do czytania.
Rewelacyjną postacią jest dla mnie Duch! Postać Saszy jest nudna, zawiła, ale zawiła na sile. To, co często czytelnicy piszą na forach, że przy 350 stronie musieli wracać do pierwszych storn bo się pogubili w fabule… to też jest niestety prawda.
Mam takie skojarzenie z książkami p. Bondy, ze czyta się je tak, jak ogląda film sensacyjny z Hameryki. Jest akcja, napięcie i relaks (w tym przypadku patrz: zwolnienie z myślenia) pod warunkiem, że czytelnik nie odłoży książki np. na jeden dzień. Bo po nawet kilku godzinach przerwy, trzeba do książki wrócić, a to już jest ciężkie… trzeba sobie przypominać co tam było, o co chodziło. Rada jest taka, żeby przeczytać ja w całości od razu. Książka nie zapada w pamięć, nie wierci mózgu, nie zostawia śladu.
Porównuję książki p. Bondy do Hamerykanskich odmóżdżaczy albo spektakli w Teatrze Komedia w Warszawie. Prosta rozrywka dla człowieka zmęczonego, który po prostu chce sobie poczytać coś ultralekkiego, nie wymaga albo jest tak zmęczony po pracy, że mu się nie chce wymagać.
Po co był opis psa i jego oszczenienia się? Czy to miało wpływ na węch? Po za tym pies który był do wykrywania narkotyków nie sądzę by się mogło przekwalifikować na inne zadania
[…] rozpoczęła długo trwającą przygodę z profilerami policyjnymi, Hubertem Meyerem i Saszą Załuską, tworząc ich głównymi bohaterami swoich dwóch znakomitych serii powieści kryminalnych. […]