Poniższe kilkanaście słów nie rości sobie w żaden sposób praw do bycia jakimkolwiek pełnym i bezdyskusyjnym podsumowaniem literackiego roku 2015 w dziedzinie szeroko pojętego kryminału. Są to wyłącznie spostrzeżenia czytelnika, który ma swoje gusta literackie i zapatrywania artystyczne, jak zresztą każdy z nas sięgający po literaturę piękną. To mój kryminalno-literacki rok 2015. Tych kilka akapitów, podobnie jak w zeszłych latach 2013 i 2014, kreślę również z prozaicznego powodu. Nie zawsze mam bowiem czas i możliwości podzielenia się na swoim blogu opiniami o wszystkich przeczytanych przeze mnie książkach. W wielu przypadkach to dobra wiadomość dla samych autorów, nie natrafią bowiem w sieci na kolejną krytyczną uwagę o swojej książce. Niemało jest jednak takich przypadków, w których poczuwam się do winy przemilczenia, gdy książka jest właśnie warta recenzji i polecenia innym, a zwłaszcza tym zaglądającym na mój blog systematycznie.
Zacznę więc od największych pochwał i uznań, których nie uczyniłem w biegu odchodzącego roku. Najmilszym zaskoczeniem debiutanckim był dla mnie „Notebook” Tomasza Lipko. To rasowy, bardzo dobrze poprowadzony thriller, który wciąga czytelnika w lekturą wyjątkowo mocno. Nie jest to powieść idealna, zwłaszcza w zakresie fabularnej układanki, która w samym zakończeniu wydaje się być dość przewidywalna, bo opiera się na kliszach i znanych rozwiązaniach. Fabuła jednak zostaje przeprowadzona przez całość książki na tyle zgrabnie i atrakcyjnie, że finalne mało zaskakujące rozwiązania – korzystające z najlepszych osiągnięć thrillera jako gatunku – są do wybaczenia. „Notebook” to książka nowoczesna i aktualna dzięki swojej wiodącej tematyce. Dotyka wielu zagadnień, ale do najważniejszych zaliczyłbym kwestie dotyczące granic wolności pojedynczego człowieka oraz całych społeczności. Lipko wykorzystał udanie problematyczną wartość nowoczesnych technologii informatycznych, które wspierać mogą systemy i układy polityczne niekoniecznie liczące się z prawem jednostki, jego intymnością i autonomią. Wizja, którą przedstawił swoim czytelnikom, jest jak najbardziej realna i przekonuje swoimi zagrożeniami. Doceniam także stworzone w „Notebooku” sylwetki bohaterów. Trójka przyjaciół, aktywnie włączonych w śledztwo i dramatyczne wydarzenia, narysowana została ciekawie, tworząc niezwykle udany zespół. Na pochwałę zasługuje zwłaszcza postać prokuratora Radosława Bolesty, z którego zresztą narracyjnej perspektywy prowadzona jest opowieść. Lipko nie bał się, pomimo oczarowania polskich czytelników osobą Szackiego, stworzonego przez Zygmunta Miłoszewskiego, wybrać taki zawodowy anturaż. Poprowadził tę postać interesująco i rzetelnie, przez co wydaje się być ona bardzo autentyczna i barwna. A skoro to thriller, znajdziemy w nim także służby specjalne, politykę, szybką akcję i wysoko utrzymane napięcie fabularne. Rzekłbym obowiązkowa rzecz z roku 2015.
Kolejną powieścią, którą cenię za literackie wykonanie i równocześnie za potencjał tematyczny, to „Sędzia” Mariusza Zielke. Z samym autorem mam problem, bo to nierówny pisarz, któremu zdarzają się naprawdę świetne rzeczy (np. „Formacja trójkąta”), jak i niedopracowane potknięcia (np. „Twardzielka”). Cykl z Jakubem Zimnym wydawany przez Czarną Owcę jest najrówniejszy i najlepszy zarazem, co po raz kolejny udowodnił „Sędzia”. Na pierwszy plan wysuwa się ciągle występująca aktualność tematyki oraz niezwykła wrażliwość i przenikliwość pióra pisarskiego. Zielke, czego nie ukrywa jako autor, ma za sobą doświadczenia dziennikarskie i to wyjątkowo emocjonujące dla niego samego. Choć każdy kto przyjrzy się jego historii z pewnością nie zostanie wobec niej obojętny. To, co przeżyte osobiście, powoduje, że stworzony przez niego bohater jest jednym z najlepszych literackich bohaterów spod znaku polskiego thrillera i kryminału. Autentyzm tej postaci, zresztą wspomaganej innymi, w tym przypadku dziennikarką, ukrywa się tak w zawodowych przymiotach, jak i psychologiczno-emocjonalnych. Nie gorzej kreuje bohaterów sceny prawniczo-biznesowej, na której rozgrywa się fabularna historia. „Sędzia” to thriller prawniczy, jak głosi zapowiedz wydawcy, ale przez olbrzymią część powieści nie odniesiemy wcale takiego wrażenia. Ten przymiotnik nie ma większego znaczenia. System prawny jest oczywiście ważnym elementem zawiązywanej na naszych oczach sytuacji fabularnej, ale dominują nad całością. Tym samym książka staje się opowieścią o współczesnej Polsce i to niekoniecznie tej sprzed kilku lat. Opiera się na znanych skądinąd faktach obejmujących historię firmy leasingowej i banku, lecz została tak namalowana uniwersalnie, że przekracza granice czasu i miejsca. Niesamowite jest to, że choć skupia się na realnych aspektach naginania prawa upadłościowego, swoją wymową wykracza poza tak wąską tematykę. Dlatego też najczęściej cytowane z „Sędziego” zdania: prawo jest jak ogrodzenie – gad zawsze się prześlizgnie, lew przeskoczy, a bydło pozostanie tam, gdzie jego miejsce oraz Polska to dziwny kraj- „…W Polsce władza jest dla władzy, szpitale dla lekarzy, szkoły dla nauczycieli, policja dla policjantów. Dla obywateli są tylko podatki, ciągle są aktualne w swojej wymowie. Gdyby jeszcze Zielke bardziej fabularnie, a mniej wyłącznie narracyjnie, zamknął całą historię, byłaby to powieść więcej niż znakomita.
Jakichkolwiek problemów z kompletnością swojego kolejnego dzieła literackiego nie miał w mijającym roku Marek Krajewski. Po poprzedniej książce „Władca liczb” bałem się o dalszą drogę twórczą wrocławskiego autora. Jednakże Krajewski wrócił do swojej najwyższej formy. I ku mojej radości dokonał kolejnego kroku, dzięki któremu przekracza ramy kryminału. „Arena szczurów” nie jest bowiem czysto gatunkowo propozycją. Kryminał jest tutaj tylko nośnikiem opowieści, w której sama intryga ma znaczenie ważne, ale nie dominujące. U Krajewskiego narracja służy w głównej mierze do mierzenia się z wartościami o uniwersalnym charakterze, dotyczącymi granic moralnych i fizycznych właściwości człowieka. Po raz kolejny autor „W otchłani mroku” mierzy także pojedynczy los ludzki z bezmiarem historii. Artystycznie „Arena szczurów” to książka dopracowana w szczegółach, o wielkiej mocy słowa literackiego. Zło i brzydotę, ból i krzywdę nikt współcześnie nie potrafi pokazać tak dobitnie i plastycznie, uderzając w wyobraźnię czytelniczą, jak właśnie Krajewski.
Wrocławski autor, wbrew dotychczasowym przyzwyczajeniom kalendarzowym i twórczym, popełnił w minionym roku jeszcze ten tytuł wydawniczy. „Umarli mają głos. Prawdziwe historie” to książka wyjątkowa w swojej formie. To nie beletrystyka, lecz współczesna forma bliska pitawalowi, choć oczywiście nim nie jest. To zbiór kilkunastu tekstów – historii kryminalnych, w których głównym bohaterem jest doktor Jerzy Kawecki, przyjaciel i wielokrotny konsultant pisarza. Poszczególne rozdziały uderzają wiarygodnością opowiadanych historii, dbałością o szczegóły realiów przy jednoczesnej trosce o wymiar czysto ludzki zdarzeń. Są też dramatami zbrodni rozgrywających się pomiędzy sprawcą i ofiarą, ale także interesującym zapisem dociekań kryminalistycznej praktyki i wiedzy. Podobną, choć odrobinę inaczej skonstruowaną,
podróż po kryminalistyce oferuje Val McDermid w „Anatomii zbrodni. Sekretach kryminalistyki”. To nie mniej ciekawa lektura, prezentująca kawałek historii kryminalistyki (przywołując zresztą głośne sprawy kryminalne analogiczne jak w książkach Thorwalda, tylko odrobinę gorzej opowiedziane), ale jeszcze więcej referująca współczesne osiągnięciach dziedziny. Trafiamy na niejedno miejsce zbrodni, obserwujemy ich oględziny, uczestniczymy w autopsjach. Poznajemy też możliwości wykorzystania wybranych śladów kryminalistycznych dzięki takim dyscyplinom jak: daktyloskopia, toksykologia, antropologia sądowa, entomologia, informatyka śledcza i psychologia sądowa. Książka jest naprawdę rzetelna i interesująca, a w związku z tym, że mało takich tytułów w języku polskim to tym bardziej polecam.
Wracając jednak do gatunkowej grupy kryminałów, których literackim ojcem chrzestnym jest wspomniany wcześniej Marek Krajewski, warto w roku 2015 wyróżnić w pierwszej kolejności powieść Ryszarda Ćwirleja „Tam ci będzie lepiej” obok „Doliny popiołów” Krzysztofa Beśki. Ta ostatnia powieść to kontynuacja przygód niezwykłego bohatera, Stanisława Berga, miłośnika pięknych kobiet i piwa, dandysa i kolegi Oscara Wilde’a.
Autor „Ornatu z krwi” wprowadza czytelnika w bardzo ciekawe czasy, tuż po kolejnym zrywie narodowościowym – jesień 1893 roku. I po raz kolejny proponuje ciekawą, niebanalną zagadkę kryminalną o wielu twarzach – politycznej, narodowościowej, społecznej. I ta dbałość o realizm historyczny i barwność postaci literackich, udana to książka. Powieść „Tam ci będzie lepiej” to inny przypadek. To pierwszy w literackich dokonaniach poznańskiego pisarza retrokryminał i od razu wyjątkowo udany. Autor „Błyskawicznej wypłaty” z tą odmianą gatunkową poradził sobie znakomicie. Podarował czytelnikom książkę
napisaną z dużą swobodą i lekkością narracyjną. W tej odmianie kryminału Ćwirlej odnajduje się jak nikt inny.
Cieszy wielowątkowość i bogactwo fabularne powieści, ale jeszcze bardziej nowo zapisane literacko fragmenty przedwojennej mapy Polski. Wielkopolska na to czekała i otrzymała niecodzienną porcję kryminalnej historii sprzed prawie wieku. Inaczej ma się rzecz z współczesną powieścią autorstwa Ćwirleja „Jedyne wyjście”. W tym przypadku zabrakło lekkości narracyjnej, pewnego dystansu do opowiadanej historii i tak typowego humoru pisarskiego. To dobra książka, lecz mam wrażenie, że oczekiwania były stanowczo większe. Choć obserwatorem polskiej rzeczywistości pisarz ciągle jest doskonałym.
Polscy autorzy kryminałów w ogóle są znakomitymi obserwatorami rzeczywistości, wyczulonymi na zmiany obyczajowe, społeczne i polityczne, dzięki czemu powstaje coraz więcej interesujących powieści. Z tych najważniejszych i trafionych literacko w pierwszej kolejności należy wymienić „Wampira” Wojciecha Chmielarza. Etyczna wrażliwość i społeczna troska to przymioty, które w nowym cyklu powieściowym nadal są na pierwszym planie narracyjnej opowieści autora „Farmy lalek”, a moc fabularnej układanki tkwi w typowości opowiadanej historii oraz zupełnie nowym bohaterze. Daleko mu do policyjnego wygi z wyjątkowym zmysłem kryminalnym, jakim był komisarz Mortka z wcześniejszych książek. To ciekawie skonstruowana postać, dość szybko odkrywa ciemną stronę życia prywatnego współczesnej młodzieży, i to tą najgorszą – spod znaku narkotyków i dopalaczy, seksualnego wyzwolenia, przemocy fizycznej i psychicznej. Zło w tej książce ma wymiar fizyczny, namacalny, ale i ten wirtualny, ukryty w Sieci, jak i emocjonalny, zagarniający psychikę ludzką. Chmielarz nie zawodzi, trzyma wciąć wysoki poziom.
Z utrzymaniem równego poziomu pisarskiego ma za to inny, ciekawy autor – Remigiusz Mróz. W mijającym roku zadebiutowali bohaterowie jego aż dwóch odrębnych cykli kryminalnych. Tak dużą płodność literacką można podziwiać. Ja w niej jednak dostrzegam pewną słabość, bo gdyby autor „Kasacji” choć odrobinę wolniej pisał, bardziej skupiając się na szczegółach i dopracowaniu swoich powieści, to myślę, że zdobywałby jeszcze więcej czytelników i coraz wyższe oceny. To oczywiście pewne założenie, póki co mamy trzy książki wydane w jednym roku. Jeden cykl prawniczy z bohaterami z warszawskiej kancelarii adwokackiej, mecenas Joanną Chyłka i aplikantem Kordianem Oryńskim. Pierwsza była „Kasacja”, stanowiąca mocne i bardzo wciągające otwarcie. Mróz kryminałem sądowo-prawniczym zapełnił gatunkową pustkę na polskiej scenie literackiej i zrobił to bardzo udanie. Fabuła książki została ułożona bardzo efektownie, trzyma w napięciu do samego końca, zaskakując na każdym kroku prowadzonej narracji. Okazuje się, że zdarzenia mające miejsce na sali sądowej mogą mieć równie interesujący przebieg jak zdarzenia odbywające się poza nią. Smaku całości dodaje wyjątkowa para
bohaterów Chyłka i Zordon, różni, z mocnymi charakterami, własnymi emocjami i intelektualnymi przymiotami. Nie mniej ważne jest także poczucie humoru oraz wiarygodny i porywający obraz prawniczej orki.Nie mniej ciekawie skonstruowana została fabuła drugiej z cyklu powieści „Zaginięcie”. I znów jest intrygująco, z napięciem do samego końca i niebanalną zagadką kryminalną. Gdyby jeszcze Mróz dbał o większy realizm innych kwestii niż prawnicze, powieści byłyby kompletniejsze i bardziej przekonujące. W XXI wieku warto niekiedy mocniej się postarać. Tego samego rodzaju uwaga tyczą się trzeciej
wydanej w roku 2015 powieści, zatytułowanej „Ekspozycja”. Tutaj, pomimo zgrabnie ułożonej fabuły, jest jeszcze gorzej. Kolejny duet śledczy składający się z policjanta i dziennikarki charakterologicznie ponownie został dobrany niebanalnie. Niestety autentyzm postaci został jeszcze silniej zaburzony, a fragmenty książki z akcją przeniesioną za granicę kraju są nieprzekonujące. Nie wiem tak naprawdę czy to wina braku konsultacji i odpowiednio szerokiego przygotowania, czy pewnego rodzaju uproszczenia twórczego, a może też szybkiego pisania. A szkoda, bo Mróz to zdolny pisarz z interesującymi pomysłami literackimi.
Wysoki stały poziom artystyczny zachowują nadal inni wielcy rodzimi autorzy kryminałów. Katarzyna Bonda swoim „Okularnikiem” potwierdziła, że jej olbrzymia popularność medialna to nie jest wynik wyłącznie zabiegów PR-owskich autorki, lecz przede wszystkim owocem znakomitej fabuły. Autorka swoją opowieścią wymyka się regułom prozy kryminalnej. „Okularnik” przekracza ramy kryminału, a swoich czytelników wyzywa nie tylko do podjęcia śledczej rozgrywki, lecz zmusza do wyjątkowej przygody intelektualnej i etycznej. Doskonale plącze współczesne węzły małomiasteczkowej społeczności z tragicznym poplątaniem wojenną i powojenną historią, w której wiodącą rolę odgrywają narodowe i religijne uprzedzenia, mające wpływ na pozostałe obszary ludzkiej aktywności. W tym wszystkim wplątana jeszcze zostaje intryga kryminalna. Niebanalna, wielowątkowa i trudno przewidywalna. „Okularnik” Katarzyny Bondy to powieść, która rozrywkową rolę kryminału, doskonale splata z emocjonalną wrażliwością i społeczną troską autorki, ale także kreuje czytelniczą przygodę z zakamarkami ludzkiej psychiki i nieodgadnionymi motywami ludzkich decyzji i czynów. I nie tylko ja czekam na kolejną powieść z cyklu.
Kolejnych książek wyczekują także miłośnicy twórczości Mariusza Czubaja, co nie dziwi w obliczu bardzo udanej kontynuacji przygód profilera policyjnego Rudolfa Heinza w powieści „Piąty Beatles”. Ostatnia książka autora „Martwego popołudnia” to przede wszystkim porcja mistrzowskiej intrygi. Autor sztukę układania literackiej zagadki śledczej posiadł w sposób wręcz doskonały. U niego nie jest to wyłącznie kwestia doboru zbrodni, za którą stoi tajemnica, a następnie cały proces jej odkrywania poprzez docieranie do informacji, ich weryfikowanie i syntetyzowanie w odpowiedzi na siedem złotych pytań kryminalistyki. Ta cała ścieżka jest oczywiście zachowana, dzięki czemu im więcej książkowy bohater błądzi po niej, tym mocniej wciąga w grę czytelnika. Ale Czubaj oferuje dodatkowe wrażenia, albowiem na jego intrygę składa się także szafowanie chwytami kulturowymi (co u antropologa kultury dziwić nie może) oraz psychologiczna rozgrywka. Ta ostatnia jest elementem obowiązkowym, wszak Rudolf Heinz to najlepszy w polskiej literaturze profiler.
Polski kryminał i thriller w ogóle ma się bardzo dobrze. Poszczególni autorzy albo zagarniają własne poletka literackiej przestrzeni, albo proponują pojedyncze, nierzadko wyjątkowe, historie, które głownie skrzą różnorodnością fabuł, postaci i miejsc akcji. Tą, która najsilniej wykreowała geograficznie-literacką przestrzeń, jest niewątpliwie Katarzyna Puzyńska. Wydając dwie powieści rocznie nie daje zapomnieć o swoich bohaterach i malej miejscowości Lipowo. Powieści „Trzydziesta pierwsza” i „Utopce” ugruntowują pozycję autorki, która nie przypadkowo najczęściej nazywana jest polską Lackberg. Związane jest to z jej literacką „małą ojczyzną”, stanowiącej swoistą enklawę, w której poruszają się w pierwszej kolejności policyjni bohaterowie, a w dalszym
planie inne postacie. Wszystkie książki autorki „Motylka” cechuje dość duża umowność w zakresie elementów świata przedstawionego, na którą trzeba się zgodzić. W innym przypadku, doszukując się realizmu, nie poczujemy ani atmosfery powieściowej, ani też nie odczujemy radości z lektury. Zwłaszcza, że narracja jest lekka, bez niepotrzebnych obciążeń, z ciekawie rysowanymi zagadkami kryminalnymi. I póki co Puzyńska jeszcze nie zanudza jak to powoli dzieje się u Lackberg, by przywołać ostatnią powieść „Pogromca lwów”. Napisana jak zawsze solidnie, z dopracowaną fabuła i uzupełniającymi się postaciami, wydaje się nazbyt przewidywalna i schematyczna. I gdy odkłada się na półkę ostatnią książkę autorki „Zamieć śnieżna i woń migdałów” cisną się niestety słowa: „ale to już było”.
Nudy nie znajdziemy także w innych polskich powieściach kryminalnych. Ani tych spod znaku Czarnej Serii: Marta Zaborowska „Gwiazdozbiór”, P. M. Nowak „Cokolwiek uczyniliście” i Joanna Opiat-Bojarska „Koneser”, ani też spod znaku polskiej serii Sonii Draga: Przemysław Wilczyński „Malarz obłędu” i Krzysztof A. Zajas „Mroczny krąg”.
To książki oferujące zgrabną i dynamiczną narrację, z kompletnymi fabułami i realistyczną przestrzenią akcji. Cechuje je obecność nieprzeciętnych bohaterów, którzy nie są tylko papierowymi formami, ale dają się lubić lub wywołują krytykę. To solidna porcja rozrywki i logicznej zabawy, za którą kryją się pisarskie spostrzeżenia dotyczące współczesności, społeczna troska lub obyczajowa wrażliwość. Niewątpliwie każdy z tych przywołanych tytułów ma drobne braki, niekiedy są tą miejscami słabsze dialogi (jak u Zaborowskiej), zbyt mocno – na granicy dydaktyki – akcentowane kwestie społeczne (jak u Opiat-Bojarskiej), rozdęcie psychologiczno-emocjonalne głównej postaci (to u Zajasa), rozgadania obyczajowo-społeczne (jak u PM Nowaka) czy też niepotrzebne eksperymentowanie z narracją oraz zbyt przewidywalnym zakończeniem (u Wilczyńskiego). Pomimo niewielkich wad to bardzo udane kryminały, świadczące wraz z innymi tytułami o bardzo dobrej kondycji gatunku w naszym kraju.
A przecież debiutanci atakują, nierzadko solidną porcją czytelniczych wrażeń, jak choćby dość obszerne pozycje Marty Reich „Morderstwo i cała reszta” oraz Piotr Liana „Persona non grata”. Wywołana książka autorki wydawnictwa Oficynka niewątpliwie jest bardzo miłą niespodzianką. Pomimo obszerności czyta się ja bardzo szybko, a to w wyniku bardzo sprytnego zawiązania intrygi i poprowadzenia jej w sposób tak ciekawy, że czytelnik
ciągle ściga się z bohaterami i ciągle też ten pojedynek śledczy przegrywa. Niebanalne jest też zderzenie wysokich sfer z brudem zbrodni. Pisarka nie uciekła od klisz i pewnych schematów, ale też narzuciła powieści własny porządek i klimat, co powoduje, że chce się posiadać taki tytuł na własnej półce (niestety czytałem pożyczony egzemplarz). Trochę gorzej kryminalna historia wyszła Piotrowi Liana. Układ fabularny jest dość poprawny, wielowątkowy, ale nie tak ciekawie skomplikowany jak i koleżanki z wydawnictwa. Płyciej też rysuje wykreowane postacie, zamykając je w małomiasteczkowych historiach. Książkę ratuje humor, jak przystało na gatunek, najczęściej czarny oraz duża swoboda narracji, pozwalająca książkę traktować bez większych zobowiązań.
Debiut i drugą powieść w kolekcji zaliczył w roku 2015 Marek Stelar. Mam wrażenie, że to aktualnie najlepszy autor wydawnictwa „Videograf”. Zarówno pierwszy „Rykoszet”, jak i następny „Twardy zawodnik”, powinny podobać się niejednemu miłośnikowi powieści z dreszczykiem. U Stelara interesująca jest wielowątkowość łączoną z wielością płaszczyzn fabularnych rozgrywających się w wielu odsłonach czasowych. Intrygi kryminalne są tak samo ważne, jak zagadnienia etyczne czy też emocjonalne. Autor rysuje mocne i interesujące postacie, plącząc ich losy na różnych poziomach. Jego powieści nie są przegadane i tworzą bardzo kompletne opowieści. Kto wie czy kolejne tytuły szczecińskiego pisarza nie będą jeszcze bardziej pozytywnie zaskakiwać swoich czytelników?
Drugą powieść tego roku popełnił również Nikodem Pałasz. Jego „Sam na sam ze śmiercią” nie przynosi przełomu w jego literackiej drodze. Kontynuuje zamysł tematyczne obejmujący świat sportu, prowadząc dalej postać inspektora Wolskiego. Fabułą trzyma się całości, przy jednoczesnym przegadaniu narracyjnym i niekiedy pustych znaczeniowo scenach. Zagadka kryminalna jest, ale brak odrobiny więcej napięcia. W sumie jest nieźle, ale mogło być stanowczo lepiej.
Niestety w roku 2015 zdarzały się także chwile przegrane przez mnie jako czytelnika kryminałów. Nie jest tych tytułów wiele, ale otwiera tą negatywną listę inny autor wymienianej przed chwilą oficyny Videograf, Andrzej Swat. „Czwarta śmierć świętej Doroty” jest tak niedokończonym dziełem jak bardzo dziwny jest sam tytuł. O ile pierwsze tytuły powieściowe aż do „Zapłać im, proszę” niosły w sobie pokłady nadziei na dobre pisarstwo, tak ostatnia książka w niwecz obróciła wcześniejsze zalety pisarstwa Swata. Tym razem nie ratuje się ani intryga i fabuła, które są mało przekonujące i jednocześnie zbyt poplątane, ani też bohaterowie, pierwszoplanowy komisarz Grosz, który staje się nudny, przewidywalny i nieposkładany, lecz również inne postacie nie zachwycają. Na
samym końcu blasku brakuje samej narracji, co powoduje, że dotarcie do finału książki jest udręką. Podobnie udręką, niestety z żalem muszę to napisać, jest lektura ostatniej powieści Marty Guzowskiej. „Wszyscy ludzie przez cały czas” to książka, która moim zdaniem wyrzuca autorkę z pierwszej ligi kryminalnych twórców znad Wisły. Podczas lektury, jak i po niej, zastanawiałem się jak bardzo zdeterminowane było wydawnictwo W.A.B., że zdecydowało się na druk tej powieści. Pal licho głównego bohatera antropologa Mario Ybla. Ekscentryczny? I dobrze. Nieprzewidywalny? Niekoniecznie. Wtórny? Jak najbardziej, a ta wtórność wynika z niczego innego jak z powtarzalnych i schematycznych zachowań głównego bohatera. Guzowska Yblem powiela samą siebie, replikuje swojego bohatera, aż do bólu swoistej cykliczności. Jeszcze gorzej jest z fabułą. Poszarpana, nieuporządkowana, z niedopracowanymi scenami, bez większej logiki. Zupełnie nieudany pomysł. A szkoda, bo „Ofiara Polikseny” zapowiadała wybitną autorkę.
Są też polskie powieści kryminalne, z którymi mam kłopot innej natury, bardziej złożonej. Są to książki, które można uznać za udane, dalekie od porażki pisarskiej, choć jednocześnie ukrywające w sobie pewne przymioty budujące pewien dystans wobec konkretnego czytelnika. Mam na myśli oczywiście siebie, bo równocześnie te same tytuły są w stania zachwycać innych odbiorców. Do takich książek zaliczam Pawła Jaszczuka „Na skraju nocy”. Jej fabuła układa się w ciekawą całość, niezbyt skomplikowaną, bez nadmiaru niepotrzebnych wątków, ale równolegle z niezwykłą mocą budującą napięcie. Nic nie jest oczywiste i za bardzo przewidywalne. Niepokój czytelniczy budzi jednak forma narracyjna połączona z kreacjami postaci literackich. Tworzyły one nieokreślony stan rozedrgania i pewnego rodzaju trwogi. Stan niedopowiedzenia oraz scen na granicy jawy i snu spowodował, że wyraźnie miałem kłopot z odbiorem powieści, a tym bardziej rzetelnej jej oceny. Nie mniejszy kłopot mam z odbiorem „Karety”
Marty Giziewicz. Autorka zaryzykowała odmienną formą narracyjną, która polega na złożeniu w całość fabularną dokumentów, zeznań, relacji. Podobnie dość bogato wykreowała przestrzeń bohaterów i wydarzeń, w których jest miejsce i na klasyczną zbrodnię, i na tajemniczy rytuał pochówku, i na patriotyczne działania. Same śledztwo prowadzi – moim zdaniem – zbyt ekscentryczny i mało realistyczny Konrad Masternowicz, racjonalista i inteligent, polsko-angielskiego pochodzenia, zbyt blisko powiązany z Rosjanami, z niemniej zagadkową partnerką Weroniką Duchowną. Kłopot w tym, że postacie te są jednak nazbyt schematyczne, przewidywalne, podobnie zresztą jak wydarzenia. Oczywistość goni jednoznaczność, co powoduje, że brakuje zagadki, niepewności. I jeszcze jedno negatywne wrażenie. To powieść historyczna, dziejąca się na przełomie 1856 i 1857 roku, a jednak wraz z rozwojem opowieści odnosiłem wrażenie jakby pewne przymioty, kwestie i dialogi wyprzedzały czas
powieściowej akcji. Liczę jednak, że kolejna książka autorki stanowczo prezentować będzie wyższy poziom artystyczny. W tej grupie tytułów zawodzących czytelniczo wymienić muszę niestety „Mennicę” Mateusza Lemberga. Poprzednie tytuły, począwszy od pierwszej „Zasługi nocy”, dawały nadzieję na ciekawy cykl powieściowy. „Patron” trzymał analogiczny poziom literacki, choć nie poprawiał słabych stron pierwszego tytułu, do których zaliczałem brak realizmu i autentyczności zwłaszcza w zakresie pracy policyjnej. „Mennica” nie tylko, że powiela słabości, to je jeszcze rozwija. Zbyt wiele scen wywołuje w czytelniku pytanie – czy to jest możliwe, czy tak mógł postąpić policjant. Podobnie dzieje się z fabułą, nazbyt rozbudowaną z wątków niekoniecznie spinających całość, z dyskusyjnym autentyzmem. Lemberg po prostu zbyt lekko podchodzi do realizmu powieściowego, co staje się wyjątkową przeszkodą w czytelniczym odbiorze.
Trafiły do mnie w roku 2015 także takie książki, które swoją naturalnością i prostym przekazem spowodowały, że od samego początku nie szukałem w nich jakichkolwiek wielkich idei, nie żądałem niepowtarzalnych intryg, ani też nie oczekiwałem wyjątkowości narracyjnej. Po prostu były to dobrze skonstruowane kryminały, napisane lekko, rzekłbym klasycznie, zgodnie z kanonami gatunkowymi.
To powieści w sam raz na podróż, odpoczynek czy chwilę relaksu. Z właściwą dawką tajemnicy i logicznej rozgrywki. Zaliczam do nich przede wszystkim „Dom naszej pani” Anny Klejzerowicz, Natana Noraja „Czternaście milimetrów życia” i „Zbrodnię w szkarłacie” Katarzyny Kwiatkowskiej. Każdy z tych tytułów to zupełnie inna powieść, ale podobnie prosto odbierana i dająca dużą przyjemność czytelniczą.
Zamykając swoje osobiste spojrzenie na literacki rok kryminalny 2015 muszę przywołać jeszcze dwa tytuły. Najpierw „Kryminalistkę” Joanny Jodełki. Powieść ta uderza innością i wyjątkową, jak na ten gatunek, możliwością wyboru własnych wrażeń. Dotyczy to zwłaszcza kwestii głównej bohaterki, Joanny. jej losy, jej emocje, stany psychiczne i zachowania wywołują w czytelniku nieustanny ferment odbiorczy. Akceptacja miesza się ze współczuciem, niezrozumienie z niezgodą, podziw z krytyką. Przyjęta przez autorkę formuła narracyjna wymyka się gatunkowym granicom kryminału, przechodząc w rzecz obyczajową i psychologiczną zarazem. Interesująca jest także autotematyka powieściowa, wszak przecież Joanna to autorka kryminałów
właśnie, poznająca świat własnych opowieści realnie u boku policjantów. W dalszej części książki tworząca intrygę poprzez swoje uczestnictwo w wydarzeniach, których zdradzać nie będę. Na dokładkę powieść napisana została bardzo sprawnie i przejrzyście językowo. Jest więc propozycją dość odmienną od pozostałych tytułów roku 2015. Nie zapominam o „Bazyliszku” Tomasza Konatkowskiego. Książce bardzo wyczekiwanej przez miłośników twórczości tego autora. Niestety pięć lat czekania, możliwe, że także pięć lat pisania, nie wyszło na dobre nowej powieści. O ile intryga osadzona w fabule trzyma poziom konstrukcyjny, tematycznie (sekty religijne) nie odbiega od normy literacko-społecznej, to już w wypełnieniu artystycznym ukrywa słabości. Po pierwsze zawodzi główny bohater – Adam Nowak traci pazur i charakter, swoją sylwetką zostaje spłycony i poprowadzony bardzo płasko. Ucieka też klimat topografii literackiej, za którą ukrywał się interesujący obraz Warszawy. Teraz tego nie znajdziemy. A szkoda, bo to była wizytówka autora „Przystanku śmierć”.
Duże wrażenie zrobiła na mnie także powieść autorstwa Ewy Ornackiej i Karoliny Szymczyk-Majchrzak. „Pajęczyna strachu” to fascynująca lektura, pełna emocji i mądrze ukrytego przesłania. Jej fabuła cechuje się realizmem spod znaku aktualnych wyzwań społecznych. Czytelnika nie pozostawia obojętnym i uwrażliwia na możliwość zetknięcia się z tym złem tu i teraz. W odbiorze powieści nie przeszkadza nawet mocno scenariuszowa narracja, surowa, ograniczona literacko,a jednocześnie dające duże pole dla wyobraźni czytelniczej. To ważna książka tego roku i długo jeszcze – niestety – aktualna pod każdym względem poruszanych w niej zagadnień.
I na koniec polskich peregrynacji po literackim roku kryminalnym 2015 po raz pierwszy na swoim blogu przywołam nazwisko Jakuba Szamałka. Nigdy wcześniej nie pisałem o nim, omijając jego książki dość szerokim łukiem. Po ostatnie „Czytanie kości” sięgnąłem jednak świadomie i mile zostałem zaskoczony. Powieść ta, rozgrywająca się pomiędzy tak odległymi czasami (dzieli je prawie 2500 lat), uderza zgrabnością fabuły i bardzo ciekawie poprowadzoną intrygą. Od samego początku domyślamy się związków przyczynowo-skutkowych pomiędzy tymi tak odległymi wydarzeniami, a jednak nic nie jest oczywiste i przewidywalne. Wciąga też spora dawka historii, archeologii połączonych tajemnicą i zbrodnią. Szamałek pisze przy tym jasnym językiem, bardzo przyswajalnym. Naprawdę miłe zaskoczenia i dobre wrażenia z lektury.
Gdy tak spojrzałem, po kilku dniach opublikowania pierwszej części mojego „spojrzenia”, na literacko-kryminalny rok 2015, odkryłem, że przeoczyłem bardzo ważny dla mnie tytuł wydawniczy. Idzie o powieść Krzysztofa Koziołka „Furia rodzi się w Sławie”. To bardzo udany kryminał w stylu retro z nutą sensacji, ale i pewnego rodzaju tajemnicy o charakterze metafizycznym. Autor bardzo sugestywnie namalował przestrzeń powieściową, na którą składa się miasteczko Sława i jego okolice na czele z Morzem Sląskim (dziś Jezioro Sławskie). Bardzo to barwny obraz i jak najbardziej autentyczny. Oprócz intrygi kryminalnej pisarz w swojej powieści umieścił wątek sensacyjny, który poprowadzony został bardzo sugestywnie. Napięcie budowane jest umiejętnie, wciągając czytelnika coraz silniej w lekturę książki. Miejscowe tajemnice III Rzeszy mają w sobie coś z opowieści jakimi od wielu lat karmi nas w wyjątkowy sposób Bogusław Wołoszański. To bardzo udana mieszanka fabularna, w której zbrodnia z niejednym trupem idzie w parze z wątkami sensacyjnymi spod znaku wywiadu i najgłębszych tajemnic faszystowskich Niemiec. A na dokładkę pojawia się jeszcze historia miłosna wpleciona w powyższe historie. Sama zaś narracja poprowadzona jest bardzo sprawnie i lekko. Niebywale udana rzecz warta przeczytania.
cdn.
Jak ja się cieszę, że wygrałam debiutancką powieść pani Marty Reich i będzie ona nie tylko zrobiła mój regał, ale także mam nadzieję na lekturę pełną kryminalnych zasadzek. W bliskich planach mam też Pana Mroza, a w dalszych panią Puzyńską. Wierzę, że polskie powieści kryminalne i thrillery nabierają właśnie tempa. Pozdrawiam 🙂
Przeczytałem tylko mniejszość książek, toteż dziękuję za uświadomienie ile ciekawych pozycji zostało mi do nadrobienia. Zapytam tylko o Katarzynę Puzyńską. „Z jednym wyjątkiem” nie przypadło Ci do gustu?
Pozdrawiam
Radek
Radek, właściwie po Twoim pytaniu uzmysławiam sobie, że z ostatnich książek Puzyńskiej to właśnie „Z jednym wyjątkiem” najbardziej mi się podobało.
A gdzie „Tajemnica domu Helclów”?
Jakoś mnie ten tytuł nie przekonał, ani negatywnie, ani pozytywnie.
Wszystko dobrze, ale;
mnie bardzo brakuje kryminału klasycznego, a za taki uważam przede wszystkim to, co pisał G.Simenon. Współcześni autorzy często mają (nadmierne) ambicje tworzenia powieści, w których wątek kryminalny wydaje sie być pretekstem do popisania się znajomością różnych spraw i dziedzin, z naciskiem na psychologię i socjologię, bywa że popadają w zbędne, wg mnie, gawędziarstwo; w nadmiarze szczegółów gubi się intryga, a nawet jesli nie, to często jest przytłoczona niepotrzebnymi informacjami, inaczej mówiąc – nie ma 'marginesu’ na wyobraźnię czytelnika.
[…] wraz z trzecim tomem „Wszyscy ludzie przez cały czas”. Pamiętam jak podsumowywałem literacko-kryminalny rok 2015 i zastanawiałem się czy wspomnieć o tej książce. Wychodząc jednak z założenia, że o […]
[…] Nagrody sam festiwal Kryminalnej Piły 2016 przyciągnął ciekawymi spotkaniami autorskimi z Martą Zaborowską i Joanną […]